Reklama

Wiadomości z Paszczyny – Na Wschód. Za wielką rzekę

Za Niemen. Do Wilna. Startujemy wieczorem z Gdańska. Jak zawsze o 19, ale poza sezonem co drugi dzień. Fajny i wygodny autobus, mili kierowcy. Stamtąd. Z Wilna. Znamy się już, kumplujemy. Przy każdym spotkaniu wymieniamy się nowymi opowiastkami. Wstyd tylko gdy stoimy pod gołym niebem z boku ruiny nazywanej dworcem autobusowym w Gdańsku.

Wiadomości z Paszczyny – Na Wschód. Za wielką rzekę
Udostępnij facebook twitter Whatsapp Drukuj Wyślij emailem

Autobus zapełniony w około 60 procentach. Głównie pasażerowie z Białorusi. Przez Wilno szybciej i sprawniej. Ruszamy.

Za oknem migają zielone krajobrazy, zwierzaki na polach. Po kilku chwilach kątem oka widzę coś białego na wysokości głowy. To pani z tylnego siedzenia ściągnęła buty i wywaliła nogi w biały skarpetach. Opiera się na oparciu sąsiedniego fotela. Za chwilę więcej chętnych na wywalanie nóg. Skarpetkowych i bosych. Laska z przodu prosi o zamknięcie nawiewu nad moją głową, po czym zasłania mi cały widok zasłonką, opatula się w koc i ląduje na moich kolanach. Znaczy z fotelem, bo nie interesuje się tym co za nią.

Ma być wygodnie i jest. Staram się zasnąć. Udaje się.

Po kilku dniach wracamy. Na dworcu w Wilnie tłumy z wielkimi i ciężkimi torbami. Są paczki, pakunki. Kartony z Ikea. Zajeżdża autobus do Mińska. Bez szans na zapakowanie się. Za niecałą godzinę jest kolejny. Masywne MAZY z wielkim lukami bagażowymi. Mińskij Awtomobilnyj Zawod. Ludzie wiozą wszystko do kraju, gdzie jest wszystko. Luki pełne, a na asfalcie obok dalej stos toreb. Kilku gości żywo gestykuluje i radzą, jak zrobić, żeby luki połknęły wszystko. Sukces połowiczny. Część czeka na kolejny transport.

My ruszamy z lekkim opóźnieniem, pani z Mińska przyjechała z 15 minutową zadyszką. W międzyczasie z sąsiedniego autobusu Ryga – Warszawa podchodzi kierowca, z którym też już kiedyś jechaliśmy. Miłe powitanie i krótka pogawędka.

Wracamy

Ktoś ma głośną muzę w komórce. Disco polo chyba białoruskie. Obok śpi dziecko, dalej jakaś pani młoda z torebką na złotym łańcuszku szamocze się w drzwiach do autobusowej toalety. W końcu mieści się w niej cała. Za chwilę wychodzi. Jest torebka! A mogła wpaść.

Zaczyna się nocne moszczenie, układanie, zdejmowanie butów. Szelesty batoników wieczornych, łomot ściskanych plastikowych butelek z piciem. Mocno uciskane oddają za chwilę. Na ostatnim siedzeniu facet głośno gryzie siemieczki. Rozgryza przednimi zębami jak sikorka. Solone, czy nie. Chyba tak, bo z sykiem odkręca dużą colę i pije, pije, pije.

Kilka minut przed północą ostatni zajazd na Litwie

Stacja benzynowa kilka kilometrów od granicy. Sikanie, papierosy, ostatnie zakupy. Na sztywnych nogach wysypujemy się z autobusu. Zdziwiony kierowca ciężarówki z Rumunii patrzy zdziwiony na skulone postacie. Tankuje do pełna wielki baniak. Wraca do siebie, bo nos auta w stronę południa Europy ma skierowany. Via Baltica przecież.

Wskakujemy i ruszamy. Ktoś kupił kabanosy Bioveli. Wali w całym autobusie. Gryzoń słonecznikowy kontynuuje swoją działalność. Z przodu jedzie kebabas i hot dog.

Zaraz za granicą, blisko Szypliszek kontrola straży granicznej. Pani i pan w mundurach. Młodzi. Wchodzą do autobusu jak do siebie. Dobry wieczór choćby. Pan przepchnął się na koniec i stamtąd zaczyna kontrolę. Dobry wieczór mówię podając dowód. Spojrzał bokiem i odmruczał. Jakoś tak dziwnie.

Wjeżdżamy do Polski

Cichnie potwór ziarnisty. Nie słychać gryzionych nasion, ani chłeptania coli. Kabanosy chyba też zjedzone, buły także. Nadszedł sen. Mnie zmorzyło dopiero koło Giżycka. W uszach cały czas Andrzej Garczarek śpiewał o tym, jak w Wyszemborku Pana Jezusa witali. Od Giżycka na Warszawę…

Korespondent Łoś

fot. (ilustracyjne) Tomasz Strug

Ostatnia edycja: 22 czerwca, 2024 o 21:00