Reklama

OLIVA, Georgstr. 24

?OLIVA, Georgstr. 24? – artykuł z czasopisma 30dni

nr 7/8(33/34) lipiec/sierpień 2001
Autor: Grzegorz Fortuna

 

Ten dom stoi nieopodal placu targowego w Oliwie. Jest duży i masywny. Niewielkie zaokrąglenia murów od frontu po bokach, między którymi wyrasta wysunięta ściana i mansardowy, chyba nieco niesymetryczny, dach nadają mu pewne piętno indywidualności, nawet wśród tak przecież urozmaiconej architektury starej Oliwy. 
Ktoś, kto całymi latami przechodzi obok, może zauważyć lub nie zauważyć małą tabliczkę z numerem 24, a pod nim charakterystyczną strzałkę, która ułatwia orientację przy poszukiwaniu innych domów.

Georgstr24

ul. Obrońców Westerplatte 24

Trudno powiedzieć, jakim cudem tabliczka ocalała przez ostatnie dziesięciolecia i stała się jedną z tych rzeczy, o których Stefan Chwin napisze, że zachowywały ?pra­wdziwy spokój”,gdy ?w ciszy napełniającej miasto, odbywał się
ostateczny sąd”.Nie wiadomo, jakizbieg okoliczności spowodował, że pozostała na tej ścianie nawet wtedy,gdy na okolicznych domach zaniebieściło się od dużych tablic, zawieszonych przez pracowników od miejskiej gospodarki. W każdym razie wisi do dziś i zapewne dotrwa do chwili, gdy ulicę Bohaterów Westerplatte (a przy niej stoi) wypełni gustowny,czerwonawy bruk. Bo modernizacja ulicy przybliża się już do tej posesji. Obrońców Westerplatte 24, kiedyś Georgstrasse 24… Bardzo długo, a może na zawsze mogło to nic nie znaczyć. Po prostu, jeszcze jeden dom w podmiejskiej, spokojnej dzielnicy,obok którego w środę i sobotę spieszą na „duży” targ liczni mieszkańcy z Wita Stwosza, Kaprów, Derdowskiego czy Asnyka, a każdego dnia wczesnym popołudniem grupki licealistów z ?piątki” na Polankach zmierzają do najbliższego przystanku tramwajowego. I tak mogło pozostać, gdyby nie przypadek, odwieczny sprawca zamętu i chaosu, który tylko niekiedy prostuje myśli i ułatwia skojarzenia.


ul. Obrońców Westerplatte

Broszura jest zwyczajna, a właściwie wtedy musiała być zwyczajna. Trochę obca, bo po niemiecku, a do tego wypełniona czcionką o nieco wyszukanym kroju, jakby ktoś skrzyżował tak zwany gotyk z późną prowincjonalną secesją. Ta secesyjna maniera jest widoczna w zdobieniu na okładce, klimacie ilustracji, a nawet w obficie użytych ciężkich, grubych liniach, które mają mocno nierówne, postrzępione brzegi. Zeszytowy format i niemal standardowy tytuł, ?Luftkurort und Ostseebad Oliva bei Danzig”, utrwalają wrażenie tamtej zwyczajności, odległej, bo – jeśli wierzyć odręcznemu dopiskowi -sprzed osiemdziesięciu pięciu lat.

Ale broszury nie pochłonął żaden stos historii. A nie należała przecież do kategorii rzeczy, które mogły zachowywać ?prawdziwy spokój”, ba, nie była nawet przedmiotem ?drobnym i łatwym do chwycenia w chwili ucieczki” (znów za Stefanem Chwinem). Przeciwnie, groziła jej każda najmniejsza iskra, a później najmniejszy choćby odruch uzasadninego plemiennego odwetu, by stała się podpałką w piecu na Grottgera, Miraua czy Armii Radzieckiej.

Dziś leży spokojnie na stole, w pokoju, którego okna wychodzą na byłą Kronprinzalle. Wszystko zdaje się świadczyć, że w tym czasie, gdy maszyny pana Zerratha tłoczyły na jej stronach zawijane ?o”, smukłe, prawie wyprostowane ?es”, nie dające się opisać ?ef”, w jakimś warsztacie przycinano deski, gładzono obłości blatu i kładziono prawdziwą politurę na stole, na którym ją położono. Można się spodziewać, że w tekście opisywane są uroki ?powietrznego” kurortu, je klimat i krajobraz, zabytki i historia, rzeczy znane w taki lub inny sposób z setek podobnych publikacji.

Najciekawsze są ramki, a ówczesny marketing, które mają zachęcać l informować. Handel – czy ten najbardziej elegancki? – osiadł przy Rynku. Pod numerem szóstym, na parterze i pierwszym piętrze Julius Heimann oferował konfekcję damską, męską i dziecięcą, a po sąsiedzku, pod siódemką, Otto Neumann proponował kawę herbatę, artykuły kolonialne, też czekoladowy keks i rozmaite owoce.

OlivaerHofStary Rynek Oliwski 3 – dawny hotel „Dwór Oliwski”

Ale, jak to w kąpielisku, dominują anonse pensjonatów i hoteli przy Rynku 3 – ?Olivaer Hof” (…) z wygodnymi pokojami, a nawet dostawą do domu zamówionego piwa i wina za opłatą jednej marki.

Dalej pensjonat ?Baldur” przy Leśnej pod dziesiątką, a przy Słonecznej pod szóstką ?Ritter” i ?Waldheim” pod piętnastką, na rogu Liczmańskiego.

Ritter

ul. Słoneczna 6 – dawny pensjonat „Rycerz”

W tej okolicy jeszcze pensjonat M. Plewka. Do tego dochodzi Kurhaus, położony w lesie, z widokami na morze, oddalony o trzy minuty drogi od tramwaju elektrycznego, który zawiezie na plażę lub do Gdańska, a także ?Schweizerei Schwabental”, gdzie polecają świeże mleko, masło, inne wyroby mleczne i karpie z własnego stawu.

Waldheim

ul. Słoneczna 15 – dawny pensjonat „Leśny Dom”

Niełatwo opanować pewną zadumę, gdy na kolejnej stronie pojawia się duża ramka z napisem ?Sparkasse”. Minie kilkanaście lat, a siedziba tej, zacnej skądinąd, instytucji, przy Rynku pod osiemnastką, stanie się miejscem głośnego skandalu. Wypłynie przy tym sporo ówczesnych pieniędzy i dwa nazwiska: ostatniego burmistrza Oliwy Herberta Creutzberga i niejakiego Raubego. Ten pierwszy ujdzie sprawiedliwogci. ale ten drugi, który za pieniądze zgromadzone w Kasie prowadził ryzykowne operacje handlowe, między innymi importował angielską herbatę, odpowie przed sądem. Wcześniej zbiegnie do Francji, gdzie dosięgnie go deportacja. Jednak zdefraudowane czetrysta tysięcy guldenów przesądzi o tym, że Oliwa utraci swą administracyjną odrębność i włączona zostanie do Gdańska za cenę pokrycia niedoborów w jej Kasie Oszczędności.

Sparkasse

Stary Rynek Oliwski 18 – dawna Kasa Oszczędności

Nieuchronnie nadchodzi moment, który wędrówce po kartach broszury przypisał przypadek, aby dać szansę skojarzeniu. Nieduży anons w górnym, prawym rogu strony jest skromny i nieagresywny: ?R. Bahl, akademisch gebildeter Maler, Oliva, Georgstr. 24″.

Nie ma cienia wątpliwości: adres odsyła do tego domu nieopodal placu targowego, na którym przetrwała niewielka biała tabliczka z czarnymi, dziś lekko zblakłymi cyframi.

Rainhold Bahl, malarz z akademickim wykształceniem, nie był arcymistrzem swojej sztuki. Uczył się u Wilhelma Stryowskiego i w berlińskiej Akademii Sztuk Pięknych. Dobrym zwyczajem tamtego czasu studia uzupełnił podróżą po Włoszech i Francji. Był porządnym wyrobnikiem pędzla i palety, który nie stronił od przyjmowania zamówień na prace, podejmował się konserwacji obrazów i udzielał lekcji malarstwa, o czym informuje w swoim anonsie. Namalował tylko kilka portretów, więc zamówień nie było tak wiele, chyba, że zleceniodawcy ponad własne wizerunki przedkładali jego gdańskie scenki i pejzaże.

 Prawie czterdzieści lat był nauczycielem przedmiotów artystycznych w Miejskiej Szkole Rzemieślniczej przy Wielkich Młynach, z czego może wynikać, że dorabiał na utrzymanie lub, po prostu, potrzebowałpretekstu, by z belferską regularnością wychodzić z pracowni, przecież trochę na uboczu, i młodym ludziom opowiadać o kontrastach barw, płynności linii na rysunku czy świetle na obrazie, które umiejętnie użyte zmienia kontury przedmiotów, klimat wnętrza, a nawet ciężką perspektywę ulicy.

Biografowie i historycy nazywają Bahla malarzem motywów gdańskich. Rzeczywiście, wszystko, co po nim zostało wyrosł z tego miasta, które po swojemu budował pędzlem i farbami na płótnie i dykcie. W niedużej sali na drugim piętrze Muzeum Narodowego tam, gdzie wisi gdańskie malarstwo XIX czątków XX wieku, są czetry jego obrazy. Na dwóch jest Żuraw. Na tym młodszym, z 1943roku, ujęty szerzej, nawet z kawałkiem cyplaWyspy Spichrzów, na starszym z kilkoma kamienicami Długiego Pobrzeża. I zasadnicza różnica klimatu: późniejszy obraz malowny jest bardziej miękko, bardziej kolorowo i jakby bezkonturowe, wcześniejszy chce oddawać surową monumentalność budowli – jest jaśniejszy, prostszy, a przez to nieco płaski. W muzealnej sali najstarszy jest ?Wieczór na tarasie”, namalowany w 1901 roku, gdy Bahl miał trzydzieści dwa lata. Można powiedzieć, że prawie nie ma na nim architektury, choć wyraźnie widać, że to przecież miejska ulica w chwili, gdy zapadł zmrok. Ale domy, stojące w zwartym szeregu, zamieniają się w ciemne, ciężkie, choć łagodnie spływające od góry kotary, wśród których przeziera okno tarasu, rozświetlone dwoma kulistymi lampionami. W tej odrobinie blasku majaczy jakaś postać. W muzeum obok obrazów Bahla wiszą obrazy innych malarzy tamtego czasu: Urtnowsłtiego,Hellingratha i Bendrata. Płótna Bahla są bardziej stonowane, czułe na cienie, wrażliwe.
akwarela,papier, 16 x 24 cm (w świetle oprawy)
sygn. l.d.: Bahl/Cannes.95

 Kościółek św. Jakuba – grafika W. Buxensteina na skalę między ciemnością i jasnością, malowane tak, jakby artysta nie próbował niczego dodawać do zastanej rzeczywistości. Być może bardziej ufał dziewiętnastowiecznej solidności niż dwudziestowiecznym nowinkom. Ale ostateczne wrażenie jest takie: ci inni chcieli malować potęgę murów i malowali ją ostro i zdecydowanie, a Bahl nawet w korytarzu uilcy widział wnętrze, w którym się mieszka.

bahl4

To wrażenie utwierdzają reprodukcje zaginionych obrazów. Są, niestety, czarno-biale, więc trochę ślepe. Przedstawiają prace namalowane w 1943 roku, może w jednej serii z ?Żu­rawiem od strony Motławy”, który wisi w muzeum, bo tam na sygnaturze widnieje ta sama data. Chlebnicka, Piwna, Karpia i kolejny, tym razem podmiejski taras… Znów delikatne światło, płynna – może bardziej niż kiedyś – łagodność. I detale: kataryniarz na Karpiej, pies przy nogach siedzącej na tarasie, czy anachro­niczne postaci i zaprzęg na Chlebnickiej.

Jest rok 1943. Pod Stalingradem odwrócony został kierunek europejskiej nawałnicy, która od tej chwili ze wschodu przetoczy się na zachód. Bahl ma już siedemdziesiąt cztery lata. Więc może przeczucie, że trzeba przechować ukochane miasto jako impresję, chwilową grę odcieni i półtonów, pełną szczegółów z innej epoki.

Na stole w pokoju, którego okna wychodzą na byłą Kronprinzalle leży obraz, a konserwator w świetle bezcieniowej lampy, z lupą w ręku, wykonuje rutynowe oględziny.

Sygnatura nie budzi wątpliwości: z lekka kanciaste litery, tylko wersaliki, układają się w znany napis ?Rainhołd Bahl Danzig Oliva”. I widok na płótnie typowy: ulica Mariacka z trudną do pomylenia wieżą Domu Przyrodników Tym razem w sygnaturze nie ma daty. 
Nie wiadomo wiec. kiedy obraz opuścił pracownie przy Georgstrasse 24 którą od tego miejsca dzieli niewiele.
Może było to w jakąś wrześniową sobotę, w piętnastym lub szesnastym roku. Nauczyciel rysunku i malarstwa Bahl, siwiejący pan pod pięćdziesiątkę (wydłużona twarz, zaczesany do góry, co odsłaniało jego coraz wyższe czoło, z białą przyciętą brodą i wąsami) był zadowolony z transakcji. Wyszedł z domu i skręcił w lewo, a na pierwszym skrzyżowaniu w prawo. Stąd już widział niedawno wzniesioną kamienicę przy Kronprinzalle. Wszedł na pierwsze piętro. Tu był zaproszony przez znajomego nauczyciela, a może miejscowego pastora.

Usiedli przy kawie od Neumanna. Była wojna, ta pierwsza, ale gdzieś daleko. W ?Schwabental” podawali jeszcze karpie z własnego stawu, a od Hinzmanna z Oliwskiego Dworu roznosili zamówione piwo i wino za opłatą jednej marki. W pewnej chwili Bahl podszedł do komody i wziął do ręki broszurę o Oliwie, ale przeglądając nic nie powiedział powiedział grafikach Buxensteina i Zerratha.

bahl2

Nie pochwalił się nawet swoim anonsem. Kiedy wyszli na balkon, nie widzieli jeszcze dorodnych lip, które rosną przy Wita Stwosza, ani wieży kościoła przy Leśnej. To wszystko będzie później. Jeśli rozmawiali o wojnie, to pewnie darowali sobie narzekanie na drożyznę i niedostatki. W piętnastym Bahl mógł się zastanawiać, co są warte akwarele, którymi Berthold Hellingrath ozdobił dyplom honorowego obywatela wręczony feldmarszałkowi Mackensenowi, a w szesnastym pastor mógł się podśmiewać z nowinki, jaką szykowali katolicy: na Boże Narodzenie w kościele poklasztornym miało działać elektryczne oświetlenie.

bahl6

Ale nieważne są słowa, które padają w tym bladym obrazie wyobraźni. Ważne jest, że za sprawą tabliczki na ścianie i okolicznościowej broszury obaj panowie uczestniczą w przedziwnej jedności miejsca i czasu: to wszysto
wydarzyło się lub mogło się wydarzyć w tym zakątku. Bez poczucia takiej jedności nie można być naprawdę u siebie.

bahl3

fotografie współczesnej Oliwy: Tomasz Strug

Podziękowania dla redakcji za udostępnienie artykułu.

 

 


 

?OLIVA, Georgstr. 24? - artykuł z czasopisma 30dni

nr 7/8(33/34) lipiec/sierpień 2001
Autor: Grzegorz Fortuna

 

Ten dom stoi nieopodal placu targowego w Oliwie. Jest duży i masywny. Niewielkie zaokrąglenia murów od frontu po bokach, między którymi wyrasta wysunięta ściana i mansardowy, chyba nieco niesymetryczny, dach nadają mu pewne piętno indywidualności, nawet wśród tak przecież urozmaiconej architektury starej Oliwy. 
Ktoś, kto całymi latami przechodzi obok, może zauważyć lub nie zauważyć małą tabliczkę z numerem 24, a pod nim charakterystyczną strzałkę, która ułatwia orientację przy poszukiwaniu innych domów.

Georgstr24

ul. Obrońców Westerplatte 24

Trudno powiedzieć, jakim cudem tabliczka ocalała przez ostatnie dziesięciolecia i stała się jedną z tych rzeczy, o których Stefan Chwin napisze, że zachowywały ?pra­wdziwy spokój",gdy ?w ciszy napełniającej miasto, odbywał się
ostateczny sąd".Nie wiadomo, jakizbieg okoliczności spowodował, że pozostała na tej ścianie nawet wtedy,gdy na okolicznych domach zaniebieściło się od dużych tablic, zawieszonych przez pracowników od miejskiej gospodarki. W każdym razie wisi do dziś i zapewne dotrwa do chwili, gdy ulicę Bohaterów Westerplatte (a przy niej stoi) wypełni gustowny,czerwonawy bruk. Bo modernizacja ulicy przybliża się już do tej posesji. Obrońców Westerplatte 24, kiedyś Georgstrasse 24... Bardzo długo, a może na zawsze mogło to nic nie znaczyć. Po prostu, jeszcze jeden dom w podmiejskiej, spokojnej dzielnicy,obok którego w środę i sobotę spieszą na "duży" targ liczni mieszkańcy z Wita Stwosza, Kaprów, Derdowskiego czy Asnyka, a każdego dnia wczesnym popołudniem grupki licealistów z ?piątki" na Polankach zmierzają do najbliższego przystanku tramwajowego. I tak mogło pozostać, gdyby nie przypadek, odwieczny sprawca zamętu i chaosu, który tylko niekiedy prostuje myśli i ułatwia skojarzenia.


ul. Obrońców Westerplatte

Broszura jest zwyczajna, a właściwie wtedy musiała być zwyczajna. Trochę obca, bo po niemiecku, a do tego wypełniona czcionką o nieco wyszukanym kroju, jakby ktoś skrzyżował tak zwany gotyk z późną prowincjonalną secesją. Ta secesyjna maniera jest widoczna w zdobieniu na okładce, klimacie ilustracji, a nawet w obficie użytych ciężkich, grubych liniach, które mają mocno nierówne, postrzępione brzegi. Zeszytowy format i niemal standardowy tytuł, ?Luftkurort und Ostseebad Oliva bei Danzig", utrwalają wrażenie tamtej zwyczajności, odległej, bo - jeśli wierzyć odręcznemu dopiskowi -sprzed osiemdziesięciu pięciu lat.

Ale broszury nie pochłonął żaden stos historii. A nie należała przecież do kategorii rzeczy, które mogły zachowywać ?prawdziwy spokój", ba, nie była nawet przedmiotem ?drobnym i łatwym do chwycenia w chwili ucieczki" (znów za Stefanem Chwinem). Przeciwnie, groziła jej każda najmniejsza iskra, a później najmniejszy choćby odruch uzasadninego plemiennego odwetu, by stała się podpałką w piecu na Grottgera, Miraua czy Armii Radzieckiej.

Dziś leży spokojnie na stole, w pokoju, którego okna wychodzą na byłą Kronprinzalle. Wszystko zdaje się świadczyć, że w tym czasie, gdy maszyny pana Zerratha tłoczyły na jej stronach zawijane ?o", smukłe, prawie wyprostowane ?es", nie dające się opisać ?ef", w jakimś warsztacie przycinano deski, gładzono obłości blatu i kładziono prawdziwą politurę na stole, na którym ją położono. Można się spodziewać, że w tekście opisywane są uroki ?powietrznego" kurortu, je klimat i krajobraz, zabytki i historia, rzeczy znane w taki lub inny sposób z setek podobnych publikacji.

Najciekawsze są ramki, a ówczesny marketing, które mają zachęcać l informować. Handel - czy ten najbardziej elegancki? - osiadł przy Rynku. Pod numerem szóstym, na parterze i pierwszym piętrze Julius Heimann oferował konfekcję damską, męską i dziecięcą, a po sąsiedzku, pod siódemką, Otto Neumann proponował kawę herbatę, artykuły kolonialne, też czekoladowy keks i rozmaite owoce.

OlivaerHofStary Rynek Oliwski 3 - dawny hotel "Dwór Oliwski"

Ale, jak to w kąpielisku, dominują anonse pensjonatów i hoteli przy Rynku 3 - ?Olivaer Hof" (...) z wygodnymi pokojami, a nawet dostawą do domu zamówionego piwa i wina za opłatą jednej marki.

Dalej pensjonat ?Baldur" przy Leśnej pod dziesiątką, a przy Słonecznej pod szóstką ?Ritter" i ?Waldheim" pod piętnastką, na rogu Liczmańskiego.

Ritter

ul. Słoneczna 6 - dawny pensjonat "Rycerz"

W tej okolicy jeszcze pensjonat M. Plewka. Do tego dochodzi Kurhaus, położony w lesie, z widokami na morze, oddalony o trzy minuty drogi od tramwaju elektrycznego, który zawiezie na plażę lub do Gdańska, a także ?Schweizerei Schwabental", gdzie polecają świeże mleko, masło, inne wyroby mleczne i karpie z własnego stawu.

Waldheim

ul. Słoneczna 15 - dawny pensjonat "Leśny Dom"

Niełatwo opanować pewną zadumę, gdy na kolejnej stronie pojawia się duża ramka z napisem ?Sparkasse". Minie kilkanaście lat, a siedziba tej, zacnej skądinąd, instytucji, przy Rynku pod osiemnastką, stanie się miejscem głośnego skandalu. Wypłynie przy tym sporo ówczesnych pieniędzy i dwa nazwiska: ostatniego burmistrza Oliwy Herberta Creutzberga i niejakiego Raubego. Ten pierwszy ujdzie sprawiedliwogci. ale ten drugi, który za pieniądze zgromadzone w Kasie prowadził ryzykowne operacje handlowe, między innymi importował angielską herbatę, odpowie przed sądem. Wcześniej zbiegnie do Francji, gdzie dosięgnie go deportacja. Jednak zdefraudowane czetrysta tysięcy guldenów przesądzi o tym, że Oliwa utraci swą administracyjną odrębność i włączona zostanie do Gdańska za cenę pokrycia niedoborów w jej Kasie Oszczędności.

Sparkasse

Stary Rynek Oliwski 18 - dawna Kasa Oszczędności

Nieuchronnie nadchodzi moment, który wędrówce po kartach broszury przypisał przypadek, aby dać szansę skojarzeniu. Nieduży anons w górnym, prawym rogu strony jest skromny i nieagresywny: ?R. Bahl, akademisch gebildeter Maler, Oliva, Georgstr. 24".

Nie ma cienia wątpliwości: adres odsyła do tego domu nieopodal placu targowego, na którym przetrwała niewielka biała tabliczka z czarnymi, dziś lekko zblakłymi cyframi.

Rainhold Bahl, malarz z akademickim wykształceniem, nie był arcymistrzem swojej sztuki. Uczył się u Wilhelma Stryowskiego i w berlińskiej Akademii Sztuk Pięknych. Dobrym zwyczajem tamtego czasu studia uzupełnił podróżą po Włoszech i Francji. Był porządnym wyrobnikiem pędzla i palety, który nie stronił od przyjmowania zamówień na prace, podejmował się konserwacji obrazów i udzielał lekcji malarstwa, o czym informuje w swoim anonsie. Namalował tylko kilka portretów, więc zamówień nie było tak wiele, chyba, że zleceniodawcy ponad własne wizerunki przedkładali jego gdańskie scenki i pejzaże.

 Prawie czterdzieści lat był nauczycielem przedmiotów artystycznych w Miejskiej Szkole Rzemieślniczej przy Wielkich Młynach, z czego może wynikać, że dorabiał na utrzymanie lub, po prostu, potrzebowałpretekstu, by z belferską regularnością wychodzić z pracowni, przecież trochę na uboczu, i młodym ludziom opowiadać o kontrastach barw, płynności linii na rysunku czy świetle na obrazie, które umiejętnie użyte zmienia kontury przedmiotów, klimat wnętrza, a nawet ciężką perspektywę ulicy.

Biografowie i historycy nazywają Bahla malarzem motywów gdańskich. Rzeczywiście, wszystko, co po nim zostało wyrosł z tego miasta, które po swojemu budował pędzlem i farbami na płótnie i dykcie. W niedużej sali na drugim piętrze Muzeum Narodowego tam, gdzie wisi gdańskie malarstwo XIX czątków XX wieku, są czetry jego obrazy. Na dwóch jest Żuraw. Na tym młodszym, z 1943roku, ujęty szerzej, nawet z kawałkiem cyplaWyspy Spichrzów, na starszym z kilkoma kamienicami Długiego Pobrzeża. I zasadnicza różnica klimatu: późniejszy obraz malowny jest bardziej miękko, bardziej kolorowo i jakby bezkonturowe, wcześniejszy chce oddawać surową monumentalność budowli - jest jaśniejszy, prostszy, a przez to nieco płaski. W muzealnej sali najstarszy jest ?Wieczór na tarasie", namalowany w 1901 roku, gdy Bahl miał trzydzieści dwa lata. Można powiedzieć, że prawie nie ma na nim architektury, choć wyraźnie widać, że to przecież miejska ulica w chwili, gdy zapadł zmrok. Ale domy, stojące w zwartym szeregu, zamieniają się w ciemne, ciężkie, choć łagodnie spływające od góry kotary, wśród których przeziera okno tarasu, rozświetlone dwoma kulistymi lampionami. W tej odrobinie blasku majaczy jakaś postać. W muzeum obok obrazów Bahla wiszą obrazy innych malarzy tamtego czasu: Urtnowsłtiego,Hellingratha i Bendrata. Płótna Bahla są bardziej stonowane, czułe na cienie, wrażliwe.
akwarela,papier, 16 x 24 cm (w świetle oprawy)
sygn. l.d.: Bahl/Cannes.95

 Kościółek św. Jakuba - grafika W. Buxensteina na skalę między ciemnością i jasnością, malowane tak, jakby artysta nie próbował niczego dodawać do zastanej rzeczywistości. Być może bardziej ufał dziewiętnastowiecznej solidności niż dwudziestowiecznym nowinkom. Ale ostateczne wrażenie jest takie: ci inni chcieli malować potęgę murów i malowali ją ostro i zdecydowanie, a Bahl nawet w korytarzu uilcy widział wnętrze, w którym się mieszka.

bahl4

To wrażenie utwierdzają reprodukcje zaginionych obrazów. Są, niestety, czarno-biale, więc trochę ślepe. Przedstawiają prace namalowane w 1943 roku, może w jednej serii z ?Żu­rawiem od strony Motławy", który wisi w muzeum, bo tam na sygnaturze widnieje ta sama data. Chlebnicka, Piwna, Karpia i kolejny, tym razem podmiejski taras... Znów delikatne światło, płynna - może bardziej niż kiedyś - łagodność. I detale: kataryniarz na Karpiej, pies przy nogach siedzącej na tarasie, czy anachro­niczne postaci i zaprzęg na Chlebnickiej.

Jest rok 1943. Pod Stalingradem odwrócony został kierunek europejskiej nawałnicy, która od tej chwili ze wschodu przetoczy się na zachód. Bahl ma już siedemdziesiąt cztery lata. Więc może przeczucie, że trzeba przechować ukochane miasto jako impresję, chwilową grę odcieni i półtonów, pełną szczegółów z innej epoki.

Na stole w pokoju, którego okna wychodzą na byłą Kronprinzalle leży obraz, a konserwator w świetle bezcieniowej lampy, z lupą w ręku, wykonuje rutynowe oględziny.

Sygnatura nie budzi wątpliwości: z lekka kanciaste litery, tylko wersaliki, układają się w znany napis ?Rainhołd Bahl Danzig Oliva". I widok na płótnie typowy: ulica Mariacka z trudną do pomylenia wieżą Domu Przyrodników Tym razem w sygnaturze nie ma daty. 
Nie wiadomo wiec. kiedy obraz opuścił pracownie przy Georgstrasse 24 którą od tego miejsca dzieli niewiele.
Może było to w jakąś wrześniową sobotę, w piętnastym lub szesnastym roku. Nauczyciel rysunku i malarstwa Bahl, siwiejący pan pod pięćdziesiątkę (wydłużona twarz, zaczesany do góry, co odsłaniało jego coraz wyższe czoło, z białą przyciętą brodą i wąsami) był zadowolony z transakcji. Wyszedł z domu i skręcił w lewo, a na pierwszym skrzyżowaniu w prawo. Stąd już widział niedawno wzniesioną kamienicę przy Kronprinzalle. Wszedł na pierwsze piętro. Tu był zaproszony przez znajomego nauczyciela, a może miejscowego pastora.

Usiedli przy kawie od Neumanna. Była wojna, ta pierwsza, ale gdzieś daleko. W ?Schwabental" podawali jeszcze karpie z własnego stawu, a od Hinzmanna z Oliwskiego Dworu roznosili zamówione piwo i wino za opłatą jednej marki. W pewnej chwili Bahl podszedł do komody i wziął do ręki broszurę o Oliwie, ale przeglądając nic nie powiedział powiedział grafikach Buxensteina i Zerratha.

bahl2

Nie pochwalił się nawet swoim anonsem. Kiedy wyszli na balkon, nie widzieli jeszcze dorodnych lip, które rosną przy Wita Stwosza, ani wieży kościoła przy Leśnej. To wszystko będzie później. Jeśli rozmawiali o wojnie, to pewnie darowali sobie narzekanie na drożyznę i niedostatki. W piętnastym Bahl mógł się zastanawiać, co są warte akwarele, którymi Berthold Hellingrath ozdobił dyplom honorowego obywatela wręczony feldmarszałkowi Mackensenowi, a w szesnastym pastor mógł się podśmiewać z nowinki, jaką szykowali katolicy: na Boże Narodzenie w kościele poklasztornym miało działać elektryczne oświetlenie.

bahl6

Ale nieważne są słowa, które padają w tym bladym obrazie wyobraźni. Ważne jest, że za sprawą tabliczki na ścianie i okolicznościowej broszury obaj panowie uczestniczą w przedziwnej jedności miejsca i czasu: to wszysto
wydarzyło się lub mogło się wydarzyć w tym zakątku. Bez poczucia takiej jedności nie można być naprawdę u siebie.

bahl3

fotografie współczesnej Oliwy: Tomasz Strug

Podziękowania dla redakcji za udostępnienie artykułu.

 

 


 

|

?OLIVA, Georgstr. 24? - artykuł z czasopisma 30dni

nr 7/8(33/34) lipiec/sierpień 2001
Autor: Grzegorz Fortuna

 

Ten dom stoi nieopodal placu targowego w Oliwie. Jest duży i masywny. Niewielkie zaokrąglenia murów od frontu po bokach, między którymi wyrasta wysunięta ściana i mansardowy, chyba nieco niesymetryczny, dach nadają mu pewne piętno indywidualności, nawet wśród tak przecież urozmaiconej architektury starej Oliwy. 
Ktoś, kto całymi latami przechodzi obok, może zauważyć lub nie zauważyć małą tabliczkę z numerem 24, a pod nim charakterystyczną strzałkę, która ułatwia orientację przy poszukiwaniu innych domów.

Georgstr24

ul. Obrońców Westerplatte 24

Trudno powiedzieć, jakim cudem tabliczka ocalała przez ostatnie dziesięciolecia i stała się jedną z tych rzeczy, o których Stefan Chwin napisze, że zachowywały ?pra­wdziwy spokój",gdy ?w ciszy napełniającej miasto, odbywał się
ostateczny sąd".Nie wiadomo, jakizbieg okoliczności spowodował, że pozostała na tej ścianie nawet wtedy,gdy na okolicznych domach zaniebieściło się od dużych tablic, zawieszonych przez pracowników od miejskiej gospodarki. W każdym razie wisi do dziś i zapewne dotrwa do chwili, gdy ulicę Bohaterów Westerplatte (a przy niej stoi) wypełni gustowny,czerwonawy bruk. Bo modernizacja ulicy przybliża się już do tej posesji. Obrońców Westerplatte 24, kiedyś Georgstrasse 24... Bardzo długo, a może na zawsze mogło to nic nie znaczyć. Po prostu, jeszcze jeden dom w podmiejskiej, spokojnej dzielnicy,obok którego w środę i sobotę spieszą na "duży" targ liczni mieszkańcy z Wita Stwosza, Kaprów, Derdowskiego czy Asnyka, a każdego dnia wczesnym popołudniem grupki licealistów z ?piątki" na Polankach zmierzają do najbliższego przystanku tramwajowego. I tak mogło pozostać, gdyby nie przypadek, odwieczny sprawca zamętu i chaosu, który tylko niekiedy prostuje myśli i ułatwia skojarzenia.


ul. Obrońców Westerplatte

Broszura jest zwyczajna, a właściwie wtedy musiała być zwyczajna. Trochę obca, bo po niemiecku, a do tego wypełniona czcionką o nieco wyszukanym kroju, jakby ktoś skrzyżował tak zwany gotyk z późną prowincjonalną secesją. Ta secesyjna maniera jest widoczna w zdobieniu na okładce, klimacie ilustracji, a nawet w obficie użytych ciężkich, grubych liniach, które mają mocno nierówne, postrzępione brzegi. Zeszytowy format i niemal standardowy tytuł, ?Luftkurort und Ostseebad Oliva bei Danzig", utrwalają wrażenie tamtej zwyczajności, odległej, bo - jeśli wierzyć odręcznemu dopiskowi -sprzed osiemdziesięciu pięciu lat.

Ale broszury nie pochłonął żaden stos historii. A nie należała przecież do kategorii rzeczy, które mogły zachowywać ?prawdziwy spokój", ba, nie była nawet przedmiotem ?drobnym i łatwym do chwycenia w chwili ucieczki" (znów za Stefanem Chwinem). Przeciwnie, groziła jej każda najmniejsza iskra, a później najmniejszy choćby odruch uzasadninego plemiennego odwetu, by stała się podpałką w piecu na Grottgera, Miraua czy Armii Radzieckiej.

Dziś leży spokojnie na stole, w pokoju, którego okna wychodzą na byłą Kronprinzalle. Wszystko zdaje się świadczyć, że w tym czasie, gdy maszyny pana Zerratha tłoczyły na jej stronach zawijane ?o", smukłe, prawie wyprostowane ?es", nie dające się opisać ?ef", w jakimś warsztacie przycinano deski, gładzono obłości blatu i kładziono prawdziwą politurę na stole, na którym ją położono. Można się spodziewać, że w tekście opisywane są uroki ?powietrznego" kurortu, je klimat i krajobraz, zabytki i historia, rzeczy znane w taki lub inny sposób z setek podobnych publikacji.

Najciekawsze są ramki, a ówczesny marketing, które mają zachęcać l informować. Handel - czy ten najbardziej elegancki? - osiadł przy Rynku. Pod numerem szóstym, na parterze i pierwszym piętrze Julius Heimann oferował konfekcję damską, męską i dziecięcą, a po sąsiedzku, pod siódemką, Otto Neumann proponował kawę herbatę, artykuły kolonialne, też czekoladowy keks i rozmaite owoce.

OlivaerHofStary Rynek Oliwski 3 - dawny hotel "Dwór Oliwski"

Ale, jak to w kąpielisku, dominują anonse pensjonatów i hoteli przy Rynku 3 - ?Olivaer Hof" (...) z wygodnymi pokojami, a nawet dostawą do domu zamówionego piwa i wina za opłatą jednej marki.

Dalej pensjonat ?Baldur" przy Leśnej pod dziesiątką, a przy Słonecznej pod szóstką ?Ritter" i ?Waldheim" pod piętnastką, na rogu Liczmańskiego.

Ritter

ul. Słoneczna 6 - dawny pensjonat "Rycerz"

W tej okolicy jeszcze pensjonat M. Plewka. Do tego dochodzi Kurhaus, położony w lesie, z widokami na morze, oddalony o trzy minuty drogi od tramwaju elektrycznego, który zawiezie na plażę lub do Gdańska, a także ?Schweizerei Schwabental", gdzie polecają świeże mleko, masło, inne wyroby mleczne i karpie z własnego stawu.

Waldheim

ul. Słoneczna 15 - dawny pensjonat "Leśny Dom"

Niełatwo opanować pewną zadumę, gdy na kolejnej stronie pojawia się duża ramka z napisem ?Sparkasse". Minie kilkanaście lat, a siedziba tej, zacnej skądinąd, instytucji, przy Rynku pod osiemnastką, stanie się miejscem głośnego skandalu. Wypłynie przy tym sporo ówczesnych pieniędzy i dwa nazwiska: ostatniego burmistrza Oliwy Herberta Creutzberga i niejakiego Raubego. Ten pierwszy ujdzie sprawiedliwogci. ale ten drugi, który za pieniądze zgromadzone w Kasie prowadził ryzykowne operacje handlowe, między innymi importował angielską herbatę, odpowie przed sądem. Wcześniej zbiegnie do Francji, gdzie dosięgnie go deportacja. Jednak zdefraudowane czetrysta tysięcy guldenów przesądzi o tym, że Oliwa utraci swą administracyjną odrębność i włączona zostanie do Gdańska za cenę pokrycia niedoborów w jej Kasie Oszczędności.

Sparkasse

Stary Rynek Oliwski 18 - dawna Kasa Oszczędności

Nieuchronnie nadchodzi moment, który wędrówce po kartach broszury przypisał przypadek, aby dać szansę skojarzeniu. Nieduży anons w górnym, prawym rogu strony jest skromny i nieagresywny: ?R. Bahl, akademisch gebildeter Maler, Oliva, Georgstr. 24".

Nie ma cienia wątpliwości: adres odsyła do tego domu nieopodal placu targowego, na którym przetrwała niewielka biała tabliczka z czarnymi, dziś lekko zblakłymi cyframi.

Rainhold Bahl, malarz z akademickim wykształceniem, nie był arcymistrzem swojej sztuki. Uczył się u Wilhelma Stryowskiego i w berlińskiej Akademii Sztuk Pięknych. Dobrym zwyczajem tamtego czasu studia uzupełnił podróżą po Włoszech i Francji. Był porządnym wyrobnikiem pędzla i palety, który nie stronił od przyjmowania zamówień na prace, podejmował się konserwacji obrazów i udzielał lekcji malarstwa, o czym informuje w swoim anonsie. Namalował tylko kilka portretów, więc zamówień nie było tak wiele, chyba, że zleceniodawcy ponad własne wizerunki przedkładali jego gdańskie scenki i pejzaże.

 Prawie czterdzieści lat był nauczycielem przedmiotów artystycznych w Miejskiej Szkole Rzemieślniczej przy Wielkich Młynach, z czego może wynikać, że dorabiał na utrzymanie lub, po prostu, potrzebowałpretekstu, by z belferską regularnością wychodzić z pracowni, przecież trochę na uboczu, i młodym ludziom opowiadać o kontrastach barw, płynności linii na rysunku czy świetle na obrazie, które umiejętnie użyte zmienia kontury przedmiotów, klimat wnętrza, a nawet ciężką perspektywę ulicy.

Biografowie i historycy nazywają Bahla malarzem motywów gdańskich. Rzeczywiście, wszystko, co po nim zostało wyrosł z tego miasta, które po swojemu budował pędzlem i farbami na płótnie i dykcie. W niedużej sali na drugim piętrze Muzeum Narodowego tam, gdzie wisi gdańskie malarstwo XIX czątków XX wieku, są czetry jego obrazy. Na dwóch jest Żuraw. Na tym młodszym, z 1943roku, ujęty szerzej, nawet z kawałkiem cyplaWyspy Spichrzów, na starszym z kilkoma kamienicami Długiego Pobrzeża. I zasadnicza różnica klimatu: późniejszy obraz malowny jest bardziej miękko, bardziej kolorowo i jakby bezkonturowe, wcześniejszy chce oddawać surową monumentalność budowli - jest jaśniejszy, prostszy, a przez to nieco płaski. W muzealnej sali najstarszy jest ?Wieczór na tarasie", namalowany w 1901 roku, gdy Bahl miał trzydzieści dwa lata. Można powiedzieć, że prawie nie ma na nim architektury, choć wyraźnie widać, że to przecież miejska ulica w chwili, gdy zapadł zmrok. Ale domy, stojące w zwartym szeregu, zamieniają się w ciemne, ciężkie, choć łagodnie spływające od góry kotary, wśród których przeziera okno tarasu, rozświetlone dwoma kulistymi lampionami. W tej odrobinie blasku majaczy jakaś postać. W muzeum obok obrazów Bahla wiszą obrazy innych malarzy tamtego czasu: Urtnowsłtiego,Hellingratha i Bendrata. Płótna Bahla są bardziej stonowane, czułe na cienie, wrażliwe.
akwarela,papier, 16 x 24 cm (w świetle oprawy)
sygn. l.d.: Bahl/Cannes.95

 Kościółek św. Jakuba - grafika W. Buxensteina na skalę między ciemnością i jasnością, malowane tak, jakby artysta nie próbował niczego dodawać do zastanej rzeczywistości. Być może bardziej ufał dziewiętnastowiecznej solidności niż dwudziestowiecznym nowinkom. Ale ostateczne wrażenie jest takie: ci inni chcieli malować potęgę murów i malowali ją ostro i zdecydowanie, a Bahl nawet w korytarzu uilcy widział wnętrze, w którym się mieszka.

bahl4

To wrażenie utwierdzają reprodukcje zaginionych obrazów. Są, niestety, czarno-biale, więc trochę ślepe. Przedstawiają prace namalowane w 1943 roku, może w jednej serii z ?Żu­rawiem od strony Motławy", który wisi w muzeum, bo tam na sygnaturze widnieje ta sama data. Chlebnicka, Piwna, Karpia i kolejny, tym razem podmiejski taras... Znów delikatne światło, płynna - może bardziej niż kiedyś - łagodność. I detale: kataryniarz na Karpiej, pies przy nogach siedzącej na tarasie, czy anachro­niczne postaci i zaprzęg na Chlebnickiej.

Jest rok 1943. Pod Stalingradem odwrócony został kierunek europejskiej nawałnicy, która od tej chwili ze wschodu przetoczy się na zachód. Bahl ma już siedemdziesiąt cztery lata. Więc może przeczucie, że trzeba przechować ukochane miasto jako impresję, chwilową grę odcieni i półtonów, pełną szczegółów z innej epoki.

Na stole w pokoju, którego okna wychodzą na byłą Kronprinzalle leży obraz, a konserwator w świetle bezcieniowej lampy, z lupą w ręku, wykonuje rutynowe oględziny.

Sygnatura nie budzi wątpliwości: z lekka kanciaste litery, tylko wersaliki, układają się w znany napis ?Rainhołd Bahl Danzig Oliva". I widok na płótnie typowy: ulica Mariacka z trudną do pomylenia wieżą Domu Przyrodników Tym razem w sygnaturze nie ma daty. 
Nie wiadomo wiec. kiedy obraz opuścił pracownie przy Georgstrasse 24 którą od tego miejsca dzieli niewiele.
Może było to w jakąś wrześniową sobotę, w piętnastym lub szesnastym roku. Nauczyciel rysunku i malarstwa Bahl, siwiejący pan pod pięćdziesiątkę (wydłużona twarz, zaczesany do góry, co odsłaniało jego coraz wyższe czoło, z białą przyciętą brodą i wąsami) był zadowolony z transakcji. Wyszedł z domu i skręcił w lewo, a na pierwszym skrzyżowaniu w prawo. Stąd już widział niedawno wzniesioną kamienicę przy Kronprinzalle. Wszedł na pierwsze piętro. Tu był zaproszony przez znajomego nauczyciela, a może miejscowego pastora.

Usiedli przy kawie od Neumanna. Była wojna, ta pierwsza, ale gdzieś daleko. W ?Schwabental" podawali jeszcze karpie z własnego stawu, a od Hinzmanna z Oliwskiego Dworu roznosili zamówione piwo i wino za opłatą jednej marki. W pewnej chwili Bahl podszedł do komody i wziął do ręki broszurę o Oliwie, ale przeglądając nic nie powiedział powiedział grafikach Buxensteina i Zerratha.

bahl2

Nie pochwalił się nawet swoim anonsem. Kiedy wyszli na balkon, nie widzieli jeszcze dorodnych lip, które rosną przy Wita Stwosza, ani wieży kościoła przy Leśnej. To wszystko będzie później. Jeśli rozmawiali o wojnie, to pewnie darowali sobie narzekanie na drożyznę i niedostatki. W piętnastym Bahl mógł się zastanawiać, co są warte akwarele, którymi Berthold Hellingrath ozdobił dyplom honorowego obywatela wręczony feldmarszałkowi Mackensenowi, a w szesnastym pastor mógł się podśmiewać z nowinki, jaką szykowali katolicy: na Boże Narodzenie w kościele poklasztornym miało działać elektryczne oświetlenie.

bahl6

Ale nieważne są słowa, które padają w tym bladym obrazie wyobraźni. Ważne jest, że za sprawą tabliczki na ścianie i okolicznościowej broszury obaj panowie uczestniczą w przedziwnej jedności miejsca i czasu: to wszysto
wydarzyło się lub mogło się wydarzyć w tym zakątku. Bez poczucia takiej jedności nie można być naprawdę u siebie.

bahl3

fotografie współczesnej Oliwy: Tomasz Strug

Podziękowania dla redakcji za udostępnienie artykułu.

 

 


 

Udostępnij facebook twitter Whatsapp Drukuj Wyślij emailem

?OLIVA, Georgstr. 24? – artykuł z czasopisma 30dni

nr 7/8(33/34) lipiec/sierpień 2001
Autor: Grzegorz Fortuna

 

Ten dom stoi nieopodal placu targowego w Oliwie. Jest duży i masywny. Niewielkie zaokrąglenia murów od frontu po bokach, między którymi wyrasta wysunięta ściana i mansardowy, chyba nieco niesymetryczny, dach nadają mu pewne piętno indywidualności, nawet wśród tak przecież urozmaiconej architektury starej Oliwy. 
Ktoś, kto całymi latami przechodzi obok, może zauważyć lub nie zauważyć małą tabliczkę z numerem 24, a pod nim charakterystyczną strzałkę, która ułatwia orientację przy poszukiwaniu innych domów.

Georgstr24

ul. Obrońców Westerplatte 24

Trudno powiedzieć, jakim cudem tabliczka ocalała przez ostatnie dziesięciolecia i stała się jedną z tych rzeczy, o których Stefan Chwin napisze, że zachowywały ?pra­wdziwy spokój”,gdy ?w ciszy napełniającej miasto, odbywał się
ostateczny sąd”.Nie wiadomo, jakizbieg okoliczności spowodował, że pozostała na tej ścianie nawet wtedy,gdy na okolicznych domach zaniebieściło się od dużych tablic, zawieszonych przez pracowników od miejskiej gospodarki. W każdym razie wisi do dziś i zapewne dotrwa do chwili, gdy ulicę Bohaterów Westerplatte (a przy niej stoi) wypełni gustowny,czerwonawy bruk. Bo modernizacja ulicy przybliża się już do tej posesji. Obrońców Westerplatte 24, kiedyś Georgstrasse 24… Bardzo długo, a może na zawsze mogło to nic nie znaczyć. Po prostu, jeszcze jeden dom w podmiejskiej, spokojnej dzielnicy,obok którego w środę i sobotę spieszą na „duży” targ liczni mieszkańcy z Wita Stwosza, Kaprów, Derdowskiego czy Asnyka, a każdego dnia wczesnym popołudniem grupki licealistów z ?piątki” na Polankach zmierzają do najbliższego przystanku tramwajowego. I tak mogło pozostać, gdyby nie przypadek, odwieczny sprawca zamętu i chaosu, który tylko niekiedy prostuje myśli i ułatwia skojarzenia.


ul. Obrońców Westerplatte

Broszura jest zwyczajna, a właściwie wtedy musiała być zwyczajna. Trochę obca, bo po niemiecku, a do tego wypełniona czcionką o nieco wyszukanym kroju, jakby ktoś skrzyżował tak zwany gotyk z późną prowincjonalną secesją. Ta secesyjna maniera jest widoczna w zdobieniu na okładce, klimacie ilustracji, a nawet w obficie użytych ciężkich, grubych liniach, które mają mocno nierówne, postrzępione brzegi. Zeszytowy format i niemal standardowy tytuł, ?Luftkurort und Ostseebad Oliva bei Danzig”, utrwalają wrażenie tamtej zwyczajności, odległej, bo – jeśli wierzyć odręcznemu dopiskowi -sprzed osiemdziesięciu pięciu lat.

Ale broszury nie pochłonął żaden stos historii. A nie należała przecież do kategorii rzeczy, które mogły zachowywać ?prawdziwy spokój”, ba, nie była nawet przedmiotem ?drobnym i łatwym do chwycenia w chwili ucieczki” (znów za Stefanem Chwinem). Przeciwnie, groziła jej każda najmniejsza iskra, a później najmniejszy choćby odruch uzasadninego plemiennego odwetu, by stała się podpałką w piecu na Grottgera, Miraua czy Armii Radzieckiej.

Dziś leży spokojnie na stole, w pokoju, którego okna wychodzą na byłą Kronprinzalle. Wszystko zdaje się świadczyć, że w tym czasie, gdy maszyny pana Zerratha tłoczyły na jej stronach zawijane ?o”, smukłe, prawie wyprostowane ?es”, nie dające się opisać ?ef”, w jakimś warsztacie przycinano deski, gładzono obłości blatu i kładziono prawdziwą politurę na stole, na którym ją położono. Można się spodziewać, że w tekście opisywane są uroki ?powietrznego” kurortu, je klimat i krajobraz, zabytki i historia, rzeczy znane w taki lub inny sposób z setek podobnych publikacji.

Najciekawsze są ramki, a ówczesny marketing, które mają zachęcać l informować. Handel – czy ten najbardziej elegancki? – osiadł przy Rynku. Pod numerem szóstym, na parterze i pierwszym piętrze Julius Heimann oferował konfekcję damską, męską i dziecięcą, a po sąsiedzku, pod siódemką, Otto Neumann proponował kawę herbatę, artykuły kolonialne, też czekoladowy keks i rozmaite owoce.

OlivaerHofStary Rynek Oliwski 3 – dawny hotel „Dwór Oliwski”

Ale, jak to w kąpielisku, dominują anonse pensjonatów i hoteli przy Rynku 3 – ?Olivaer Hof” (…) z wygodnymi pokojami, a nawet dostawą do domu zamówionego piwa i wina za opłatą jednej marki.

Dalej pensjonat ?Baldur” przy Leśnej pod dziesiątką, a przy Słonecznej pod szóstką ?Ritter” i ?Waldheim” pod piętnastką, na rogu Liczmańskiego.

Ritter

ul. Słoneczna 6 – dawny pensjonat „Rycerz”

W tej okolicy jeszcze pensjonat M. Plewka. Do tego dochodzi Kurhaus, położony w lesie, z widokami na morze, oddalony o trzy minuty drogi od tramwaju elektrycznego, który zawiezie na plażę lub do Gdańska, a także ?Schweizerei Schwabental”, gdzie polecają świeże mleko, masło, inne wyroby mleczne i karpie z własnego stawu.

Waldheim

ul. Słoneczna 15 – dawny pensjonat „Leśny Dom”

Niełatwo opanować pewną zadumę, gdy na kolejnej stronie pojawia się duża ramka z napisem ?Sparkasse”. Minie kilkanaście lat, a siedziba tej, zacnej skądinąd, instytucji, przy Rynku pod osiemnastką, stanie się miejscem głośnego skandalu. Wypłynie przy tym sporo ówczesnych pieniędzy i dwa nazwiska: ostatniego burmistrza Oliwy Herberta Creutzberga i niejakiego Raubego. Ten pierwszy ujdzie sprawiedliwogci. ale ten drugi, który za pieniądze zgromadzone w Kasie prowadził ryzykowne operacje handlowe, między innymi importował angielską herbatę, odpowie przed sądem. Wcześniej zbiegnie do Francji, gdzie dosięgnie go deportacja. Jednak zdefraudowane czetrysta tysięcy guldenów przesądzi o tym, że Oliwa utraci swą administracyjną odrębność i włączona zostanie do Gdańska za cenę pokrycia niedoborów w jej Kasie Oszczędności.

Sparkasse

Stary Rynek Oliwski 18 – dawna Kasa Oszczędności

Nieuchronnie nadchodzi moment, który wędrówce po kartach broszury przypisał przypadek, aby dać szansę skojarzeniu. Nieduży anons w górnym, prawym rogu strony jest skromny i nieagresywny: ?R. Bahl, akademisch gebildeter Maler, Oliva, Georgstr. 24″.

Nie ma cienia wątpliwości: adres odsyła do tego domu nieopodal placu targowego, na którym przetrwała niewielka biała tabliczka z czarnymi, dziś lekko zblakłymi cyframi.

Rainhold Bahl, malarz z akademickim wykształceniem, nie był arcymistrzem swojej sztuki. Uczył się u Wilhelma Stryowskiego i w berlińskiej Akademii Sztuk Pięknych. Dobrym zwyczajem tamtego czasu studia uzupełnił podróżą po Włoszech i Francji. Był porządnym wyrobnikiem pędzla i palety, który nie stronił od przyjmowania zamówień na prace, podejmował się konserwacji obrazów i udzielał lekcji malarstwa, o czym informuje w swoim anonsie. Namalował tylko kilka portretów, więc zamówień nie było tak wiele, chyba, że zleceniodawcy ponad własne wizerunki przedkładali jego gdańskie scenki i pejzaże.

 Prawie czterdzieści lat był nauczycielem przedmiotów artystycznych w Miejskiej Szkole Rzemieślniczej przy Wielkich Młynach, z czego może wynikać, że dorabiał na utrzymanie lub, po prostu, potrzebowałpretekstu, by z belferską regularnością wychodzić z pracowni, przecież trochę na uboczu, i młodym ludziom opowiadać o kontrastach barw, płynności linii na rysunku czy świetle na obrazie, które umiejętnie użyte zmienia kontury przedmiotów, klimat wnętrza, a nawet ciężką perspektywę ulicy.

Biografowie i historycy nazywają Bahla malarzem motywów gdańskich. Rzeczywiście, wszystko, co po nim zostało wyrosł z tego miasta, które po swojemu budował pędzlem i farbami na płótnie i dykcie. W niedużej sali na drugim piętrze Muzeum Narodowego tam, gdzie wisi gdańskie malarstwo XIX czątków XX wieku, są czetry jego obrazy. Na dwóch jest Żuraw. Na tym młodszym, z 1943roku, ujęty szerzej, nawet z kawałkiem cyplaWyspy Spichrzów, na starszym z kilkoma kamienicami Długiego Pobrzeża. I zasadnicza różnica klimatu: późniejszy obraz malowny jest bardziej miękko, bardziej kolorowo i jakby bezkonturowe, wcześniejszy chce oddawać surową monumentalność budowli – jest jaśniejszy, prostszy, a przez to nieco płaski. W muzealnej sali najstarszy jest ?Wieczór na tarasie”, namalowany w 1901 roku, gdy Bahl miał trzydzieści dwa lata. Można powiedzieć, że prawie nie ma na nim architektury, choć wyraźnie widać, że to przecież miejska ulica w chwili, gdy zapadł zmrok. Ale domy, stojące w zwartym szeregu, zamieniają się w ciemne, ciężkie, choć łagodnie spływające od góry kotary, wśród których przeziera okno tarasu, rozświetlone dwoma kulistymi lampionami. W tej odrobinie blasku majaczy jakaś postać. W muzeum obok obrazów Bahla wiszą obrazy innych malarzy tamtego czasu: Urtnowsłtiego,Hellingratha i Bendrata. Płótna Bahla są bardziej stonowane, czułe na cienie, wrażliwe.
akwarela,papier, 16 x 24 cm (w świetle oprawy)
sygn. l.d.: Bahl/Cannes.95

 Kościółek św. Jakuba – grafika W. Buxensteina na skalę między ciemnością i jasnością, malowane tak, jakby artysta nie próbował niczego dodawać do zastanej rzeczywistości. Być może bardziej ufał dziewiętnastowiecznej solidności niż dwudziestowiecznym nowinkom. Ale ostateczne wrażenie jest takie: ci inni chcieli malować potęgę murów i malowali ją ostro i zdecydowanie, a Bahl nawet w korytarzu uilcy widział wnętrze, w którym się mieszka.

bahl4

To wrażenie utwierdzają reprodukcje zaginionych obrazów. Są, niestety, czarno-biale, więc trochę ślepe. Przedstawiają prace namalowane w 1943 roku, może w jednej serii z ?Żu­rawiem od strony Motławy”, który wisi w muzeum, bo tam na sygnaturze widnieje ta sama data. Chlebnicka, Piwna, Karpia i kolejny, tym razem podmiejski taras… Znów delikatne światło, płynna – może bardziej niż kiedyś – łagodność. I detale: kataryniarz na Karpiej, pies przy nogach siedzącej na tarasie, czy anachro­niczne postaci i zaprzęg na Chlebnickiej.

Jest rok 1943. Pod Stalingradem odwrócony został kierunek europejskiej nawałnicy, która od tej chwili ze wschodu przetoczy się na zachód. Bahl ma już siedemdziesiąt cztery lata. Więc może przeczucie, że trzeba przechować ukochane miasto jako impresję, chwilową grę odcieni i półtonów, pełną szczegółów z innej epoki.

Na stole w pokoju, którego okna wychodzą na byłą Kronprinzalle leży obraz, a konserwator w świetle bezcieniowej lampy, z lupą w ręku, wykonuje rutynowe oględziny.

Sygnatura nie budzi wątpliwości: z lekka kanciaste litery, tylko wersaliki, układają się w znany napis ?Rainhołd Bahl Danzig Oliva”. I widok na płótnie typowy: ulica Mariacka z trudną do pomylenia wieżą Domu Przyrodników Tym razem w sygnaturze nie ma daty. 
Nie wiadomo wiec. kiedy obraz opuścił pracownie przy Georgstrasse 24 którą od tego miejsca dzieli niewiele.
Może było to w jakąś wrześniową sobotę, w piętnastym lub szesnastym roku. Nauczyciel rysunku i malarstwa Bahl, siwiejący pan pod pięćdziesiątkę (wydłużona twarz, zaczesany do góry, co odsłaniało jego coraz wyższe czoło, z białą przyciętą brodą i wąsami) był zadowolony z transakcji. Wyszedł z domu i skręcił w lewo, a na pierwszym skrzyżowaniu w prawo. Stąd już widział niedawno wzniesioną kamienicę przy Kronprinzalle. Wszedł na pierwsze piętro. Tu był zaproszony przez znajomego nauczyciela, a może miejscowego pastora.

Usiedli przy kawie od Neumanna. Była wojna, ta pierwsza, ale gdzieś daleko. W ?Schwabental” podawali jeszcze karpie z własnego stawu, a od Hinzmanna z Oliwskiego Dworu roznosili zamówione piwo i wino za opłatą jednej marki. W pewnej chwili Bahl podszedł do komody i wziął do ręki broszurę o Oliwie, ale przeglądając nic nie powiedział powiedział grafikach Buxensteina i Zerratha.

bahl2

Nie pochwalił się nawet swoim anonsem. Kiedy wyszli na balkon, nie widzieli jeszcze dorodnych lip, które rosną przy Wita Stwosza, ani wieży kościoła przy Leśnej. To wszystko będzie później. Jeśli rozmawiali o wojnie, to pewnie darowali sobie narzekanie na drożyznę i niedostatki. W piętnastym Bahl mógł się zastanawiać, co są warte akwarele, którymi Berthold Hellingrath ozdobił dyplom honorowego obywatela wręczony feldmarszałkowi Mackensenowi, a w szesnastym pastor mógł się podśmiewać z nowinki, jaką szykowali katolicy: na Boże Narodzenie w kościele poklasztornym miało działać elektryczne oświetlenie.

bahl6

Ale nieważne są słowa, które padają w tym bladym obrazie wyobraźni. Ważne jest, że za sprawą tabliczki na ścianie i okolicznościowej broszury obaj panowie uczestniczą w przedziwnej jedności miejsca i czasu: to wszysto
wydarzyło się lub mogło się wydarzyć w tym zakątku. Bez poczucia takiej jedności nie można być naprawdę u siebie.

bahl3

fotografie współczesnej Oliwy: Tomasz Strug

Podziękowania dla redakcji za udostępnienie artykułu.