Opowieści lasku oliwskiego – afera zbożowa
W połowie lat 50-tych powstał pomysł założenia „ośrodka rekreacyjno-wypoczynkowego” w Dolinie Krzaczastego Młyna – najpiękniejszym terenie Starej Oliwy.
Wiele osób błędnie zapisuje to miejsce jako Dolina Leśnego Młyna. Nazwa Dolina Krzaczastego Młyna pochodzi z dawnych średniowiecznych zapisów i po niemiecku zwana jest Tal des Strauchmühlens. Najpewniej ówcześnie teren wokół tego małego młyna był zarośnięty krzakami i stąd taka powstała nazwa.
Pomysł założenia małego zwierzyńca w tej części Starej Oliwy bazował na istniejącym do 1945 małym ogrodzie zoologicznym w końcowej części ul. Bytowskiej 5 i na terenie oliwskiego nadleśnictwa.
Na początku lat 50-tych propagatorem budowy ogrodu zoologicznego w Oliwie był Stanisław Szmidt (przewodniczący Prezydium Miejskiej Rady Narodowej w Gdańsku – przyp. red), który uzyskał przyzwolenie partyjnych władz Gdańska na tą inicjatywę.
Po oficjalnym uruchomieniu ośrodka dnia 1 maja 1954 kierownikiem placówki od 15 maja 1954 został pracownik wydziału d/s rolnictwa Prezydium Rady Narodowej w Gdańsku Michał M.
7 stycznia 1955 moi rodzice przeprowadzili się z Wrzeszcza do Starej Oliwy do mieszkania w domu komunalnym przy ul. Karwieńska 2.
Tato mój Edmund według woli mieszkańców Starej Oliwy i podczas walnego zgromadzenia został wybrany na przewodniczącego Komitetu Blokowego w Oliwie. Wybory były otwarte a samo głosowanie odbyło się w pomieszczeniach Szkoły Podstawowej nr 23 w Oliwie przy ul. Opackiej 7, zwanej potocznie z uwagi na elewację z czerwonej cegły jako „czerwona szkoła”.
Sam wybór był bardzo niewygodny dla PZPR oraz komisariatu oliwskiej Milicji Obywatelskiej, gdyż polityczne prowokacje przeciwko naszej rodzinie były szeroko publicznie komentowane w Starej Oliwie.
Często mieszkańcy prowadzili szeroką akcję podpisów w celu bronienia swego wybranego samorządowca. Nasze mieszkanie stawało się jakby dzisiejszą izbą poselską. Ciągle przychodzili do nas interesanci z rożnymi sprawami. Taka działalność była nie na rękę Urzędowi Bezpieczeństwa Publicznego (UBP) a później po 1956 przemianowanej na Służbę Bezpieczeństwa (SB).
W roku 1958 przyszedł do ojca mieszkaniec Starej Oliwy Kuczkowski, zamieszkały przy ul. Kwietnej 22 z informacją, że na ich wspólnym komunalnym strychu mieszkaniec tegoż domu o nazwisku Brzeski magazynuje i suszy parę worków zboża.
Ponieważ między strychem a mieszkaniem było tylko stare obelkowanie to sufit u Kuczkowskiego niebezpiecznie się pod ciężarem uginał.
Brzeski był pracownikiem fizycznym wyżej omawianego ośrodka rekreacyjnego. Ojciec Kuczkowskiemu zwrócił uwagę, że z takimi sprawami powinien zgłosić się na komisariat Milicji przy ul. Kaprów 14. On odpowiedział, że to już tam był.
Okazało się, że zgłoszenie pozostało bez reakcji ze strony MO a on teraz jest w różnoraki sposób szykanowany był przez żonę Brzeskiego. Należy dodać, że żona Kuczkowskiego była więźniarką obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu, gdzie poddana była zbrodniczym eksperymentom lekarskim. Od tego czasu miała porażone nerwy i ciągle miała trzęsienie się całego ciała tak, że nie mogła nic wziąć do ręki.
Kuczkowski prosił oficjalnie Komitet Blokowy o wsparcie a prośbę swoją poparł pisemnie. W takiej sytuacji Komitet Blokowy zebrał się w składzie: Arend (ul. Spacerowa), Józef Juński (ul. Bytowska), Stefan Dargacz (ul. Armii Polskiej – dzisiaj Przy Rynku Oliwskim) oraz mój ojciec po czym udali się do szefa tegoż „ośrodka rekreacyjnego” z prośbą o wyjaśnienie zarzutów. Chcieli się dowiedzieć, czy rzeczywiście zboże pochodzi z tego tego miejsca i obywatel Brzeski otrzymał je legalnie.
W takiej sytuacji kierownik tegoż „ośrodka” powinien sprawę dokładnie zbadać i być wdzięczny, że oliwscy samorządowcy informują o prawdopodobnych nieprawidłowościach.
Lecz Michał M. postąpił generalnie przeciwnie. Wsparł finansowo swego pracownika Brzeskiego bezzwrotną zapomogą w wysokości 2.500 zł i poradził mu prawnie, co powinien w tej sytuacji zrobić.
A no zrobił – zgłosił na komisariacie przeciwko mojemu ojcu zawiadomienie o pomówieniu karalnym. Sprawa została skierowana do Prokuratury Powiatowej w Gdańsku a ona sporządziła pozew do Sądu Powiatowego w Gdańsku.
W pozwie zarzucano ojcu pomówienie, jak to dzisiaj w III RP szumnie się szermuje, wyrządzenie szkód osobistych obywatelowi Brzeskiemu oraz podważanie godności tak szacownemu „ośrodkowi rekreacyjnemu”.
Michał M. w oficjalnym piśmie do sądu stwierdził, że ośrodek jego nie posiada na stanie w ogóle zapasów zbożowych i takowych nie posiadał.
A więc sprawa była jak na dłoni – dobić przewodniczącego Komitetu Blokowego Starej Oliwy.
Były to typowe prześladowania polityczne zamieniane na sprawy kryminalne. Na sprawę w pierwszej instancji obrońca prawny ojca powołał na świadka byłego palacza kotłowni centralnego ogrzewania tegoż szacownego ośrodka o nietypowym nazwisku Niedźwiedź, który pod przysięgą zeznał, że przez magazyny tegoż ośrodka przewijało się dużo pasz i zbóż. Były to najczęściej darowizny od trójmiejskich zakładów związanych z przemysłem zbożowym.
Ponieważ świadek Niedźwiedź był zwolniony dyscyplinarnie za jakieś przewinienie pracownicze przez kierownika tegoż ośrodka, to sędzia Sądu Powiatowego w Gdańsku uznał jego zeznania za niewiarygodne.
W końcu sąd pierwszej instancji ojca oczyścił z zarzutów pomówienia. ale nie był to jeszcze koniec batalii.
Brzeski odwołał się do Sądu Wojewódzkiego w Gdańsku, a gdy i tu nic nie wskórano, to aż do Sądu Najwyższego w Warszawie.
W tej sprawie bardzo pomógł ojcu Prezes Najwyższej Izby Kontroli (NIK) w Gdańsku mgr Bernard Kula (kierownik Delegatury NIK w Gdańsku – red.). Mieszkał on wówczas przy ul. Spacerowej 16 wraz z żoną, która była okulistką.
Na podstawie jego ustaleń okazało się, że Ogród Zoologiczny otrzymywał między innymi z Instytutu Zbożowego w Gdańsku przy ul. Chmielnej nieodpłatną pomoc w postaci pasz i zbóż.
Gdy sprawa rewizyjna oparła się o Sąd Najwyższy, ten skierował do ponownego rozpatrzenia sprawy do Sądu Wojewódzkiego w Gdańsku.
Ojciec pojechał do wspomnianego Instytutu Zbożowego, którego kierownictwo miało swoją siedzibę w Gdańsku przy ul. Długi Targ. Tam pracownik dyrekcji o nazwisku Biały wydał pisemne zaświadczenie, że szacowna „placówka rekreacji” w Starej Oliwie uzyskała nieodpłatną pomoc w postaci zbóż i pasz w ilości ponad 100 ton. Były do kontrolne próby zbóż, jakie ten instytut poddaje procesowi badania i certyfikacji.
Gdy otwarto przewód sądowy ojciec poprosił o dołączenie do akt owego zaświadczenia o ilości uzyskanej pomocy zbożowej. Na sali było prawie całe kierownictwo ogrodu zoologicznego, które uparcie i ponownie pod przysięgą składało zeznanie, że w ogóle na stanie nie było w owym czasie zapasów zbożowych.
Sąd zwrócił się do kierownika „ośrodka rekreacji” aby on na głos przeczytał zaświadczenie Instytutu Zbożowego w Gdańsku.
Gdy zaczął on treść pisma czytać to zbladł a potem ze wstydu zaczerwieniał na twarzy. Poprosił o przerwę w rozprawie i przełożenie procesu sądowego. Sąd ponownie ojca uniewinnił, lecz praktycznie powinien teraz wytoczyć oskarżenie o krzywoprzysięstwo całemu kierownictwu tegoż ośrodka.
Na drugi dzień Michał M. przysyła po ojca do domu zamieszkania służbowy nowy samochód osobowy marki Warszawa zwany potocznie garbuską.
Kierowca w imieniu kierownictwa „ośrodka rekreacji” prosi ojca na nadzwyczajne posiedzenie.
No cóż, ojciec zgodził się, gdyż uważał, że znowu został zaplątany w gierki Służby Bezpieczeństwa PRL. W tym ośrodku ojca bardzo uroczyście przyjęto a w trakcie spotkania poproszono, aby przyjął przeprosiny i podpisał protokół ugody. I tak się stało.
Później okazało się, że częściowo kontyngenty paszowo-zbożowe trafiały gdzie indziej, lecz tym w ogóle nikt się nie interesował.
Lecz Michał M. nie mógł przełknąć takiej osobistej porażki. Później ciągle czepiał się w różny sposób naszej rodziny, najczęściej na podstawie fałszywych donosów od naszych sąsiadów.
Gdy „ośrodek rekreacji” przejmował na własność pola od okolicznych rolników, zaorano pas ziemi wzdłuż granicy naszego komunalnego ogrodu, gdzie ojciec posadził kilkaset sadzonek morwy. Chciał on dodatkowo hodować jedwabniki, lecz po pięknych sadzonkach zostało tylko wspomnienie. Gdy złożył skargę do Michała M., tenże przysłał komisję z zarzutami, że ojciec w przyległym lesie wyciął nielegalnie kilkanaście drzew iglastych. Komisja zaczęła z zapałem liczyć nawet pieńki drzew wyciętych chyba w 1945 w czasie działań wojennych.
I znów okazało się to wielkim blefem. Parę lat później znowu powołał komisję z zarzutem zagarnięcia pasa szerokości około 1m na rzecz naszego komunalnego ogrodu. Okazało się, że znaki graniczne tegoż ośrodka rekreacji patrząc od strony lasu były jeszcze dalej, jakieś 15 metrów od granicy naszego ogrodu komunalnego.
Można byłoby dziś spekulować, co byłoby gdyby ojciec nie podpisał protokołu pojednania i wystąpił z oskarżeniem przeciwko szacownemu „ośrodkowi rekreacji” w Starej Oliwie?
I jak potoczyłaby się dalsza kariera Michała M?
Bogdan Gołuński
Hamburg