Reklama

Opowieści lasku oliwskiego – Azjaci w Oliwie

Można byłoby sobie pomyśleć, że Oliwa to mała mieścina, o ktȯrej w kraju mało kto wie. A w zachodniej Europie? Chyba tylko dawni gdańszczanie – tzw. „Danzigerzy”.

A Azjaci? A taaaak! I to dość dobrze.

fot. własna 1974 - tutaj było pierwotne wejście do ZOO od 1954
Udostępnij facebook twitter Whatsapp Drukuj Wyślij emailem

Można byłoby sobie pomyśleć, że Oliwa to mała mieścina, o ktȯrej w kraju mało kto wie. A w zachodniej Europie? Chyba tylko dawni gdańszczanie – tzw. „Danzigerzy”.

A Azjaci? A taaaak! I to dość dobrze.

W roku 1967 zachciało się mnie będąc już uczniem w Technikum Mechaniczno-Elektrycznym w Gdańsku w wakacje coś sobie dorobić. A co tu wymyślić? Hasło dobre i przednie ale jak je zrealizować? Ale pomysł podsunął mnie szef dozorcȯw w oliwskim ZOO Aleksander Dankowski. Był on zarazem szefem organizacji ORMO w tym ośrodku.

Mianowicie ogrȯd zoologiczny w czasie sezonu letniego potrzebował dużo tanich rąk do pracy, opłacanych jako siły dorywcze. Wielu znajomych chłopakȯw z Oliwy załapało się tam do tzw. „piȯrkologii“, tzn. otrzymali miotły do zamiatania i wio sprzątać teren. Mnie po znajomości, gdyż co jak co ale mieszkałem prawie już na terenie tego ośrodka, dopisało duże szczęście. Dom komunalny przy ul. Karwieńskiej 2 prawnie był przeznaczony z urzędu dla tego ośrodka i miał prawo tzw. pierwokupu.

Prawo to jest aktualne ważne aż do dzisiaj. No i nie wypadało aby taki „szacowny“ młodociany mieszkaniec prawie aż tegoż ośrodka otrzymał byle jaką sezonową pracę.

wybieg dla lwow

fot. własna rok 1975 – klatka dla lwȯw

No i przyszło mnie pilnować codziennie od godziny 10.00 do 18.00 wystawy myśliwskiej, mieszczącej się w drewnianym baraku znajdującym się poza budynkiem dyrekcji ZOO. Była to wystawa, w ktȯrej eksponowano zbiory Związku Myśliwskiego w Gdańsku. W ciągu jednego dnia poznałem wszystkie eksponaty, drugiego liczyłem piȯrka na wypchanych ptaszyskach, trzeciego liczyłem muchy na suficie. Ależ nudy i żadnego zwiedzającego gościa tego ośrodka.

Często przychodził i kontrolował mnie zastępca dyrektora ZOO Witold Olejniczak wraz z asystentką. Pytali się ile osȯb było i oglądało wystawę oraz czy pozostawili po sobie wpisy w tzw. Księdze Gości. Gdy dowiedział się on prawdy to robił się ze złości purpurowy na twarzy. Ciągle mnie przygadywał, że powinienem stać przed barakiem i przywoływać publikę. I cȯż tu zrobić? Nudy jak jasna cholera i opieprz za brak klienteli. Myślę sobie może jakiś odstawić teatrzyk przed barakiem lecz pomysł odpadł, gdyż nie miałem za grosz talentu aktorskiego. A może na czymś zagrać? Tu był wielki problem gdyż byłem kompletnie niemuzyczny oprȯcz grania na nerwach innym.

wybieg dla zubrow

fot. własna rok 1972 – wybieg dla żubrȯw

A w końcu wpadłem na sposȯb. Na honorowym miejscu leżała Księga Gości, do ktȯrej mogli wpisywać się zwiedzający. Ciągle miała strony puste, gdyż jak i tak ktoś z przypadku zabłądził i wystawę pooglądał to zabrakło mu odwagi i z grzeczności aby coś przyjemnego nagryzmolić w tej księdze.

Lecz pewnego dnia księga zaczęła się wypełniać wpisami. Ach jakież to języki świata były nanoszone. Mianowicie angielski, francuski, rosyjski, chiński, nawet nie zabrakło pisma mozaikowego. No oczywiście nie zabrakło w większości wpisȯw po polsku. Pismo rȯżnego charakteru, raz długopis o rȯżnym kolorze, raz piȯro wieczne. A miało to wszystko tzw. „ręce i nogi“ i nie budziło zastrzeżeń. Ach jaką rozradowaną twarz miał zastępca dyrektora ZOO. Raz zawolal nawet głȯwnego szefa dyr. Michała Massalskiego i rozpromieniowany pokazywał jemu tak liczne wpisy. Pytali się oni mnie czy mogę im te wpisy przetłumaczyć. Ja wzdrygąłem ramionami i tłumaczyłem, że jestem od pilnowania wystawy i poza językiem polskim trochę znam z SP23 język rosyjski. Bałem się, że wpisowy szwindel ujrzy światlo dzienne a dyrekcja ZOO wypuści z wybiegu wilki i pogna mnie na cztery wiatry. Jakoś przetrwałem te dwa miesiące wakacji z kasą ponad 600 zl za ten okres. W życiu jest ważne aby nie przeginać przysłowiowej „pały“ i robić inteligentnie na tzw. życzenie.

Wszystko byłoby dobrze ale mȯj tato Edmund wypaplał po wakacjach szkolnych podczas rozmowy z kierownikiem dozorcȯw ZOO w tej instytucji Aleksandrem Dankowskim jak w bambuko na wyraźne życzenie zrobiłem dyrekcję tego ośrodka. No cȯż na drugi rok żadnej wakacyjnej posady w tym ośrodku nie otrzymałem. Nawet nie prȯbowałem się dopytywać biorąc pod uwagę poszczucie mnie wilkami z tego zwierzyńca.

Motto tej histori jest jedno, trzeba tak czynić w życiu jak wymaga od ciebie przełożony. Nie zawsze jest to moralne ale w dzisiejszym świecie bardzo skuteczne. No ale też tym sposobem wykonałem za darmo światową reklamę tegoż zacnego oliwskiego ośrodka. Całe szczęście dla mnie, że nie pochwalono się tak licznymi zwiedzającymi z całego świata zwierzyńca oliwskiego ZOO w gdańskiej gazecie Głos Wybrzeża. W takim przypadku sprawą zainteresowała by się Służba Bezpieczeństwa PRL myśląc, że wystawa myśliwska w oliwskim ZOO to punkt kontaktowy obcych i wrogich służb wywiadowczych. Wtedy nie wiadomo jak by się to skończyło dla mnie, gdyż mȯj tato Edmund był przez tą organizację ingwilowany i wielokrotnie oskarżany o dzialalność na rzecz zachodnich wywiadȯw. Był on radiotelegrafistą sztabowym II klasy w 12.  Batalionie Łączności w Polskich Siłach Zbrojnych poza Krajem w Edynburgu / Szkocja i powrȯcił do kraju w 1946r.

Bogdan Gołuński

Hamburg

Ostatnia edycja: 10 listopada, 2022 o 17:37