Reklama

Pierwsze zoo w Oliwie

Wspomnienia z oliwskiej części Forum Danzig Gdańsk.
Tytuł oryginalny: Das Tiergehege in Freudental. Aus ?Unser Danzig?, Nr.12 vom Dezember 1954

 

Poniżej kilka wyjatków z listów czytelników:

[?] Wspaniałe było to, że kiedy jechaliśmy z rodzicami, w niedzielę, na wiosnę, lato czy jesień, linią nr 2 z Wrzeszcza do ul. Abrahama i następnie przy zakładzie wodociągowym, w rodzinnych stronach mojej matki, przechodziliśmy przez las. Potem czas upływał nam na dyskusji przy kawie czy iść do Doliny Szwabego czy Doliny Radości. I wtedy obierałam już dokładną drogę do Doliny Radości, gdyż właśnie moja największą miłością były małpy i szopy.

Przed żubrem, którego pokazuje obrazek, miałam respekt. Za to kaczki na stawie mogłam, z ogrodu i domku leśniczego, obserwować godzinami. Dzieliłam się nawet z nimi i łabędziami kawałkiem ciasta. Dla jeleni i dzików zbierałam zawsze kasztany i żołędzie. Przy wybiegu dla wilków przechodziłam niezbyt chętnie, i właśnie niedawno opowiadałam mojemu mężowi o ucieczce wilków, która wywoływała zdenerwowanie nie tylko u naszych dzieci. (?) 
My staliśmy z zachwytem przy małpach i karmiliśmy je orzechami ziemnymi lub chlebem, który wzięliśmy ze sobą na długą drogę wraz ze sporą porcją ciasta.?

[?] ?Cieszyłam się, kiedy widziałam małe zdjęcie z Doliny Radości. Pokazywało ono stado byków i bizonów, które swego czasu Pan Pikuritz (Sopot) ofiarował Towarzystwu Dzikich Ogrodów. Kiedy myślę o tym, jak ten miły, mały, dziki ogród się narodził to  się uśmiecham. 
Czytałam pewnego wieczoru gazetę, w której było napisane, że w gdańskiej rzeźni i oborze parka zwierzyny płowej zostanie sprzedana w drodze licytacji. Wiem, że żyły wcześniej w Parku Kuźniczki we Wrzeszczu. Pokazałam to mojemu mężowi, który natychmiast powiedział: ?Muszę porozmawiać z osobami z Organizacji Ochrony Dzikich Zwierząt, nie może tak być, że te biedne zwierzęta, zostaną przez kogoś kupione i zabite tylko po to, by sprzedać ich mięso.?


ze zbiorów Piotra Leżyńskiego

I tak się stało, mój mąż rozmawiał także z Panem Kamin, dzierżawcą domku leśniczego Doliny Radości, że to on powinien zadbać o ogrodzenie terenu,  by zwierzyna płowna mogła swobodnie poruszać się jak na wolności. Pan Kamin szybko uświadomił sobie, że to tylko korzyść dla niego, gdyż było to atrakcją dla wielu turystów. Z casem powiększało się pogłowie dziczyzny.


ze zbiorów Piotra Leżyńskiego

Doszła do tego parka danieli, która się szybko zaaklimatyzowała. Wrocławskie Zoo ufundowało dwa wilki (które później uciekły, poniewać stróże zostawili otwartą bramę). Niektóre z dzikich zwierząt  również omal nie pouciekały. Pan Nadleśniczy Nikolai i generał Feldkeller oraz Oliwa, sprzyjały mojemu mężowi w pięknej, pouczającej pracy.

To wszystko działo się dawno temu, mój mąż, Otto Petruß, dyrektor Fabryki Wagonów Gdańsk, zmarł w 1935 r. w ojczyźnie. Czy Ekscelencja Feldkeller i nadleśniczy Nikolai są jeszcze przy życiu, nie wiem. Oni mogliby potwierdzić moje wypowiedzi. W każdym razie Towarzystwo Dzikich Ogrodów zostało założone, zatrudniało i opłacało strażników, których głównym zadaniem było karmienie zwierząt oraz pilnowanie wybiegu i ogrodzenia.

Gdy z mężem i synem jechaliśmy do Doliny Radości, brałam zawsze ze sobą przysmaki. Kiedy bizon nefryt (mój mąż zawsze chciał mieć żubra, ale tego nie było łatwo zdobyć) daleko w swojej zagrodzie bawił się i ja zawołałam ?Jacki, Jacki, Galopp?. Wydawał wtedy z siebie głęboki chrząkający dźwięk i galopował do mnie a potem brał buraki i ziemniaki. Swoim czarnym pyskiem i nie mniej czarnym językiem jadł z mojej dłoni.


Zima 1927/28. Ze zbiorów  Piotra Leżyńskiego

[?] Szczególnie miło wspominam wspaniałe wypady szkolne i wycieczki do niezwykle popularnego domku leśniczego Doliny Radości. Nie było wtedy prawie żadnej klasy, która by nie miała wycieczki do Doliny Radości.

W latach 1928-1934 uczęszczałem do szkoły chłopięcej i w każdej klasie, raz w roku, mieliśmy wycieczkę do domku leśniczego Doliny Radości. Jedna z nich zapadła mi w pamięci szczególnie głęboko. Było to, jak sądzę, w zimę 1933/34. Syn właściciela znanej w Gdańsku firmy spedycyjnej Laubrinus na ul. Rzeźnickiej uczęszczał również do naszej szkoły. Od niego wynajęliśmy na naszą szkolną wycieczkę dwa piękne konie, które były pielęgnowane przez woźnicę. Około 15 sanek powiązanych ze sobą jedna za drugą jechało z wielkim ?halo? przez Oliwę aż do Doliny Radości. Po drodze niektórzy urządzali sobie bitwę na śnieżki.


Talerz z gospody w leśniczówce

W gospodzie dostaliśmy na wzmocnienie i rozgrzanie placki ziemniaczane, ciepłe mleko lub poncz. Jeszcze żyje kilku ówczesnych klasowych druhów, którzy przeżyli tą wspaniałą wyprawę.?

Tłumaczenie: Stella Wawrzyniak

O zoo, lesniczówce i gospodzie pisze również Gunther Grass w „Psich Latach”.
Fragment:

Tulla i ja, kiedy między Bożym Narodzeniem a Nowym Rokiem nasze rodziny wybrały się na spacer do Lasu Oliwskiego, rozglądaliśmy się za Eddim Amselem, ale on bawił gdzieś indziej, nie było go w Dolinie Radości. Piliśmy tam kawę z mlekiem i jedliśmy placki ziemniaczane pod jelenimi rogami. W zwierzyńcu niewiele się działo, gdyż przy mroźnej pogodzie małpy trzymano w ciepłej piwnicy leśniczówki. Nie powinniśmy byli zabierać Harrasa. Ale mój ojciec, stolarz, powiedział: ? Pies musi się wybiegać.
Dolina Radości była ulubionym celem wycieczek. Dojechaliśmy dwójką do przystanku Pokojowa (ul. Abrahama) i poszliśmy przez las, między czerwono oznakowanymi drzewami, aż otworzyła się przed nami dolina ukazując leśniczówkę i zwierzyniec. Mój ojciec jako stolarz nie mógł spojrzeć na dorodne drzewo, czy to buk, czy sosnę, nie szacując jego użytkowej wartości w metrach sześciennych. Dlatego moja matka, uważająca przyrodę, a więc i drzewa, przede wszystkim za ozdobę świata, była w złym humorze, który przeszedł jej dopiero przy plackach ziemniaczanych i kawie z mlekiem.

Pan Kamin, dzierżawca leśniczówki i gospody, usiadł między Augustem Pokriefke a moją matką. Zawsze, ilekroć przychodzili goście, opowiadał historię powstania zwierzyńca. Toteż Tulla i ja usłyszeliśmy po raz dziesiąty, że niejaki pan Pikuritz z Sopotu podarował bizona. Zwierzyniec jednak zaczął się nie od bizona, lecz od parki saren, ufundowanej przez dyrektora fabryki wagonów. Potem przybyły dziki i daniele. Ten ofiarował małpę, tamten dwie. Nadleśniczy Nikolai postarał się o lisy i bobry. Konsul kanadyjski dostarczył obydwa szopy. A wilki? Kto podarował wilki? Wilki, które później uciekły, rozszarpały dziecko zbierające jagody i zastrzelone trafiły do gazet. Kto podarował wilki?


ze zbiorów Piotra Leżyńskiego

Zanim pan Kamin zdąży wyjawić, że to wrocławskie Zoo podarowało zwierzyńcowi w Dolinie Radości oba wilki, wychodzimy z Harrasem na dwór. Koło Jacka, bizona. Wokół zamarzniętego stawu. Kasztany i żołędzie dla dzików. Krótkie oszczekanie lisów. Wybieg dla wilków okratowany. Harras skamieniały. Wilki za żelaznymi prętami bez wytchnienia. Dłuższy krok niż u Harrasa. Za to podpiersie nie tak głęboko wykształcone, brak zaznaczonej bruzdy czołowej, oczy osadzone skośnie, mniejsze, bardziej osłonięte. Głowa w sumie bardziej masywna, tułów beczkowaty, niższy w kłębie niż u Harrasa, sierść twardowłosa, jasnoszara, czarno podpalana na żółtym podszerstku. Harras skamle ochryple. Wilki kłusują bez wytchnienia. Pewnego dnia dozorca zapomni zamknąć kratę… Śnieg z jodeł spada płatami. Wilki za prętami na moment nieruchomieją: sześcioro oczu, wargi drżą. Po trzykroć marszczą się grzbiety nosów. Oddech paruje z pysków. Szare wilki ? czarny owczarek. Czerń jako rezultat konsekwentnej hodowli. Przesycenie komórek pigmentowych od Perkuna przez Sentę i Pluta po Harrasa z młyna Luizy daje naszemu psu twardowłosa, niepodpalaną, wolną od nalotów i znakowań czerń. I już mój ojciec gwiżdże, a August Pokriefke klaszcze w dłonie. Rodzina Tulli i moi rodzice stoją w zimowych paltach przed leśniczówką. Wilki kłusujące bez wytchnienia zostają w tyle. Lecz dla nas i dla Harrasa niedzielny spacer jeszcze się nie kończy. Każdy czuje w ustach smak placków ziemniaczanych.

Tyle o tym miejscu pisze noblista z Wrzeszcza.
Po wojnie w budynku znalazło swoją siedziebę Nadleśnictwo Oliwa. Obecnie znajdują się tam mieszkania prywatne.

Tomasz Strug


Nadleśnictwo Oliwa – lata 50 XX wieku zdjęcie ze strony gdansk.lasy.gov.pl
 

 

 

 

 

 

 

 

Wspomnienia z oliwskiej części Forum Danzig Gdańsk.
Tytuł oryginalny: Das Tiergehege in Freudental. Aus ?Unser Danzig?, Nr.12 vom Dezember 1954

 

Poniżej kilka wyjatków z listów czytelników:

[?] Wspaniałe było to, że kiedy jechaliśmy z rodzicami, w niedzielę, na wiosnę, lato czy jesień, linią nr 2 z Wrzeszcza do ul. Abrahama i następnie przy zakładzie wodociągowym, w rodzinnych stronach mojej matki, przechodziliśmy przez las. Potem czas upływał nam na dyskusji przy kawie czy iść do Doliny Szwabego czy Doliny Radości. I wtedy obierałam już dokładną drogę do Doliny Radości, gdyż właśnie moja największą miłością były małpy i szopy.

Przed żubrem, którego pokazuje obrazek, miałam respekt. Za to kaczki na stawie mogłam, z ogrodu i domku leśniczego, obserwować godzinami. Dzieliłam się nawet z nimi i łabędziami kawałkiem ciasta. Dla jeleni i dzików zbierałam zawsze kasztany i żołędzie. Przy wybiegu dla wilków przechodziłam niezbyt chętnie, i właśnie niedawno opowiadałam mojemu mężowi o ucieczce wilków, która wywoływała zdenerwowanie nie tylko u naszych dzieci. (?) 
My staliśmy z zachwytem przy małpach i karmiliśmy je orzechami ziemnymi lub chlebem, który wzięliśmy ze sobą na długą drogę wraz ze sporą porcją ciasta.?

[?] ?Cieszyłam się, kiedy widziałam małe zdjęcie z Doliny Radości. Pokazywało ono stado byków i bizonów, które swego czasu Pan Pikuritz (Sopot) ofiarował Towarzystwu Dzikich Ogrodów. Kiedy myślę o tym, jak ten miły, mały, dziki ogród się narodził to  się uśmiecham. 
Czytałam pewnego wieczoru gazetę, w której było napisane, że w gdańskiej rzeźni i oborze parka zwierzyny płowej zostanie sprzedana w drodze licytacji. Wiem, że żyły wcześniej w Parku Kuźniczki we Wrzeszczu. Pokazałam to mojemu mężowi, który natychmiast powiedział: ?Muszę porozmawiać z osobami z Organizacji Ochrony Dzikich Zwierząt, nie może tak być, że te biedne zwierzęta, zostaną przez kogoś kupione i zabite tylko po to, by sprzedać ich mięso.?


ze zbiorów Piotra Leżyńskiego

I tak się stało, mój mąż rozmawiał także z Panem Kamin, dzierżawcą domku leśniczego Doliny Radości, że to on powinien zadbać o ogrodzenie terenu,  by zwierzyna płowna mogła swobodnie poruszać się jak na wolności. Pan Kamin szybko uświadomił sobie, że to tylko korzyść dla niego, gdyż było to atrakcją dla wielu turystów. Z casem powiększało się pogłowie dziczyzny.


ze zbiorów Piotra Leżyńskiego

Doszła do tego parka danieli, która się szybko zaaklimatyzowała. Wrocławskie Zoo ufundowało dwa wilki (które później uciekły, poniewać stróże zostawili otwartą bramę). Niektóre z dzikich zwierząt  również omal nie pouciekały. Pan Nadleśniczy Nikolai i generał Feldkeller oraz Oliwa, sprzyjały mojemu mężowi w pięknej, pouczającej pracy.

To wszystko działo się dawno temu, mój mąż, Otto Petruß, dyrektor Fabryki Wagonów Gdańsk, zmarł w 1935 r. w ojczyźnie. Czy Ekscelencja Feldkeller i nadleśniczy Nikolai są jeszcze przy życiu, nie wiem. Oni mogliby potwierdzić moje wypowiedzi. W każdym razie Towarzystwo Dzikich Ogrodów zostało założone, zatrudniało i opłacało strażników, których głównym zadaniem było karmienie zwierząt oraz pilnowanie wybiegu i ogrodzenia.

Gdy z mężem i synem jechaliśmy do Doliny Radości, brałam zawsze ze sobą przysmaki. Kiedy bizon nefryt (mój mąż zawsze chciał mieć żubra, ale tego nie było łatwo zdobyć) daleko w swojej zagrodzie bawił się i ja zawołałam ?Jacki, Jacki, Galopp?. Wydawał wtedy z siebie głęboki chrząkający dźwięk i galopował do mnie a potem brał buraki i ziemniaki. Swoim czarnym pyskiem i nie mniej czarnym językiem jadł z mojej dłoni.


Zima 1927/28. Ze zbiorów  Piotra Leżyńskiego

[?] Szczególnie miło wspominam wspaniałe wypady szkolne i wycieczki do niezwykle popularnego domku leśniczego Doliny Radości. Nie było wtedy prawie żadnej klasy, która by nie miała wycieczki do Doliny Radości.

W latach 1928-1934 uczęszczałem do szkoły chłopięcej i w każdej klasie, raz w roku, mieliśmy wycieczkę do domku leśniczego Doliny Radości. Jedna z nich zapadła mi w pamięci szczególnie głęboko. Było to, jak sądzę, w zimę 1933/34. Syn właściciela znanej w Gdańsku firmy spedycyjnej Laubrinus na ul. Rzeźnickiej uczęszczał również do naszej szkoły. Od niego wynajęliśmy na naszą szkolną wycieczkę dwa piękne konie, które były pielęgnowane przez woźnicę. Około 15 sanek powiązanych ze sobą jedna za drugą jechało z wielkim ?halo? przez Oliwę aż do Doliny Radości. Po drodze niektórzy urządzali sobie bitwę na śnieżki.


Talerz z gospody w leśniczówce

W gospodzie dostaliśmy na wzmocnienie i rozgrzanie placki ziemniaczane, ciepłe mleko lub poncz. Jeszcze żyje kilku ówczesnych klasowych druhów, którzy przeżyli tą wspaniałą wyprawę.?

Tłumaczenie: Stella Wawrzyniak

O zoo, lesniczówce i gospodzie pisze również Gunther Grass w "Psich Latach".
Fragment:

Tulla i ja, kiedy między Bożym Narodzeniem a Nowym Rokiem nasze rodziny wybrały się na spacer do Lasu Oliwskiego, rozglądaliśmy się za Eddim Amselem, ale on bawił gdzieś indziej, nie było go w Dolinie Radości. Piliśmy tam kawę z mlekiem i jedliśmy placki ziemniaczane pod jelenimi rogami. W zwierzyńcu niewiele się działo, gdyż przy mroźnej pogodzie małpy trzymano w ciepłej piwnicy leśniczówki. Nie powinniśmy byli zabierać Harrasa. Ale mój ojciec, stolarz, powiedział: ? Pies musi się wybiegać.
Dolina Radości była ulubionym celem wycieczek. Dojechaliśmy dwójką do przystanku Pokojowa (ul. Abrahama) i poszliśmy przez las, między czerwono oznakowanymi drzewami, aż otworzyła się przed nami dolina ukazując leśniczówkę i zwierzyniec. Mój ojciec jako stolarz nie mógł spojrzeć na dorodne drzewo, czy to buk, czy sosnę, nie szacując jego użytkowej wartości w metrach sześciennych. Dlatego moja matka, uważająca przyrodę, a więc i drzewa, przede wszystkim za ozdobę świata, była w złym humorze, który przeszedł jej dopiero przy plackach ziemniaczanych i kawie z mlekiem.


Pan Kamin, dzierżawca leśniczówki i gospody, usiadł między Augustem Pokriefke a moją matką. Zawsze, ilekroć przychodzili goście, opowiadał historię powstania zwierzyńca. Toteż Tulla i ja usłyszeliśmy po raz dziesiąty, że niejaki pan Pikuritz z Sopotu podarował bizona. Zwierzyniec jednak zaczął się nie od bizona, lecz od parki saren, ufundowanej przez dyrektora fabryki wagonów. Potem przybyły dziki i daniele. Ten ofiarował małpę, tamten dwie. Nadleśniczy Nikolai postarał się o lisy i bobry. Konsul kanadyjski dostarczył obydwa szopy. A wilki? Kto podarował wilki? Wilki, które później uciekły, rozszarpały dziecko zbierające jagody i zastrzelone trafiły do gazet. Kto podarował wilki?


ze zbiorów Piotra Leżyńskiego

Zanim pan Kamin zdąży wyjawić, że to wrocławskie Zoo podarowało zwierzyńcowi w Dolinie Radości oba wilki, wychodzimy z Harrasem na dwór. Koło Jacka, bizona. Wokół zamarzniętego stawu. Kasztany i żołędzie dla dzików. Krótkie oszczekanie lisów. Wybieg dla wilków okratowany. Harras skamieniały. Wilki za żelaznymi prętami bez wytchnienia. Dłuższy krok niż u Harrasa. Za to podpiersie nie tak głęboko wykształcone, brak zaznaczonej bruzdy czołowej, oczy osadzone skośnie, mniejsze, bardziej osłonięte. Głowa w sumie bardziej masywna, tułów beczkowaty, niższy w kłębie niż u Harrasa, sierść twardowłosa, jasnoszara, czarno podpalana na żółtym podszerstku. Harras skamle ochryple. Wilki kłusują bez wytchnienia. Pewnego dnia dozorca zapomni zamknąć kratę... Śnieg z jodeł spada płatami. Wilki za prętami na moment nieruchomieją: sześcioro oczu, wargi drżą. Po trzykroć marszczą się grzbiety nosów. Oddech paruje z pysków. Szare wilki ? czarny owczarek. Czerń jako rezultat konsekwentnej hodowli. Przesycenie komórek pigmentowych od Perkuna przez Sentę i Pluta po Harrasa z młyna Luizy daje naszemu psu twardowłosa, niepodpalaną, wolną od nalotów i znakowań czerń. I już mój ojciec gwiżdże, a August Pokriefke klaszcze w dłonie. Rodzina Tulli i moi rodzice stoją w zimowych paltach przed leśniczówką. Wilki kłusujące bez wytchnienia zostają w tyle. Lecz dla nas i dla Harrasa niedzielny spacer jeszcze się nie kończy. Każdy czuje w ustach smak placków ziemniaczanych.

Tyle o tym miejscu pisze noblista z Wrzeszcza.
Po wojnie w budynku znalazło swoją siedziebę Nadleśnictwo Oliwa. Obecnie znajdują się tam mieszkania prywatne.

Tomasz Strug


Nadleśnictwo Oliwa - lata 50 XX wieku zdjęcie ze strony gdansk.lasy.gov.pl
 

 

 

 

 

 

 

 


|

Wspomnienia z oliwskiej części Forum Danzig Gdańsk.
Tytuł oryginalny: Das Tiergehege in Freudental. Aus ?Unser Danzig?, Nr.12 vom Dezember 1954

 

Poniżej kilka wyjatków z listów czytelników:

[?] Wspaniałe było to, że kiedy jechaliśmy z rodzicami, w niedzielę, na wiosnę, lato czy jesień, linią nr 2 z Wrzeszcza do ul. Abrahama i następnie przy zakładzie wodociągowym, w rodzinnych stronach mojej matki, przechodziliśmy przez las. Potem czas upływał nam na dyskusji przy kawie czy iść do Doliny Szwabego czy Doliny Radości. I wtedy obierałam już dokładną drogę do Doliny Radości, gdyż właśnie moja największą miłością były małpy i szopy.

Przed żubrem, którego pokazuje obrazek, miałam respekt. Za to kaczki na stawie mogłam, z ogrodu i domku leśniczego, obserwować godzinami. Dzieliłam się nawet z nimi i łabędziami kawałkiem ciasta. Dla jeleni i dzików zbierałam zawsze kasztany i żołędzie. Przy wybiegu dla wilków przechodziłam niezbyt chętnie, i właśnie niedawno opowiadałam mojemu mężowi o ucieczce wilków, która wywoływała zdenerwowanie nie tylko u naszych dzieci. (?) 
My staliśmy z zachwytem przy małpach i karmiliśmy je orzechami ziemnymi lub chlebem, który wzięliśmy ze sobą na długą drogę wraz ze sporą porcją ciasta.?

[?] ?Cieszyłam się, kiedy widziałam małe zdjęcie z Doliny Radości. Pokazywało ono stado byków i bizonów, które swego czasu Pan Pikuritz (Sopot) ofiarował Towarzystwu Dzikich Ogrodów. Kiedy myślę o tym, jak ten miły, mały, dziki ogród się narodził to  się uśmiecham. 
Czytałam pewnego wieczoru gazetę, w której było napisane, że w gdańskiej rzeźni i oborze parka zwierzyny płowej zostanie sprzedana w drodze licytacji. Wiem, że żyły wcześniej w Parku Kuźniczki we Wrzeszczu. Pokazałam to mojemu mężowi, który natychmiast powiedział: ?Muszę porozmawiać z osobami z Organizacji Ochrony Dzikich Zwierząt, nie może tak być, że te biedne zwierzęta, zostaną przez kogoś kupione i zabite tylko po to, by sprzedać ich mięso.?


ze zbiorów Piotra Leżyńskiego

I tak się stało, mój mąż rozmawiał także z Panem Kamin, dzierżawcą domku leśniczego Doliny Radości, że to on powinien zadbać o ogrodzenie terenu,  by zwierzyna płowna mogła swobodnie poruszać się jak na wolności. Pan Kamin szybko uświadomił sobie, że to tylko korzyść dla niego, gdyż było to atrakcją dla wielu turystów. Z casem powiększało się pogłowie dziczyzny.


ze zbiorów Piotra Leżyńskiego

Doszła do tego parka danieli, która się szybko zaaklimatyzowała. Wrocławskie Zoo ufundowało dwa wilki (które później uciekły, poniewać stróże zostawili otwartą bramę). Niektóre z dzikich zwierząt  również omal nie pouciekały. Pan Nadleśniczy Nikolai i generał Feldkeller oraz Oliwa, sprzyjały mojemu mężowi w pięknej, pouczającej pracy.

To wszystko działo się dawno temu, mój mąż, Otto Petruß, dyrektor Fabryki Wagonów Gdańsk, zmarł w 1935 r. w ojczyźnie. Czy Ekscelencja Feldkeller i nadleśniczy Nikolai są jeszcze przy życiu, nie wiem. Oni mogliby potwierdzić moje wypowiedzi. W każdym razie Towarzystwo Dzikich Ogrodów zostało założone, zatrudniało i opłacało strażników, których głównym zadaniem było karmienie zwierząt oraz pilnowanie wybiegu i ogrodzenia.

Gdy z mężem i synem jechaliśmy do Doliny Radości, brałam zawsze ze sobą przysmaki. Kiedy bizon nefryt (mój mąż zawsze chciał mieć żubra, ale tego nie było łatwo zdobyć) daleko w swojej zagrodzie bawił się i ja zawołałam ?Jacki, Jacki, Galopp?. Wydawał wtedy z siebie głęboki chrząkający dźwięk i galopował do mnie a potem brał buraki i ziemniaki. Swoim czarnym pyskiem i nie mniej czarnym językiem jadł z mojej dłoni.


Zima 1927/28. Ze zbiorów  Piotra Leżyńskiego

[?] Szczególnie miło wspominam wspaniałe wypady szkolne i wycieczki do niezwykle popularnego domku leśniczego Doliny Radości. Nie było wtedy prawie żadnej klasy, która by nie miała wycieczki do Doliny Radości.

W latach 1928-1934 uczęszczałem do szkoły chłopięcej i w każdej klasie, raz w roku, mieliśmy wycieczkę do domku leśniczego Doliny Radości. Jedna z nich zapadła mi w pamięci szczególnie głęboko. Było to, jak sądzę, w zimę 1933/34. Syn właściciela znanej w Gdańsku firmy spedycyjnej Laubrinus na ul. Rzeźnickiej uczęszczał również do naszej szkoły. Od niego wynajęliśmy na naszą szkolną wycieczkę dwa piękne konie, które były pielęgnowane przez woźnicę. Około 15 sanek powiązanych ze sobą jedna za drugą jechało z wielkim ?halo? przez Oliwę aż do Doliny Radości. Po drodze niektórzy urządzali sobie bitwę na śnieżki.


Talerz z gospody w leśniczówce

W gospodzie dostaliśmy na wzmocnienie i rozgrzanie placki ziemniaczane, ciepłe mleko lub poncz. Jeszcze żyje kilku ówczesnych klasowych druhów, którzy przeżyli tą wspaniałą wyprawę.?

Tłumaczenie: Stella Wawrzyniak

O zoo, lesniczówce i gospodzie pisze również Gunther Grass w "Psich Latach".
Fragment:

Tulla i ja, kiedy między Bożym Narodzeniem a Nowym Rokiem nasze rodziny wybrały się na spacer do Lasu Oliwskiego, rozglądaliśmy się za Eddim Amselem, ale on bawił gdzieś indziej, nie było go w Dolinie Radości. Piliśmy tam kawę z mlekiem i jedliśmy placki ziemniaczane pod jelenimi rogami. W zwierzyńcu niewiele się działo, gdyż przy mroźnej pogodzie małpy trzymano w ciepłej piwnicy leśniczówki. Nie powinniśmy byli zabierać Harrasa. Ale mój ojciec, stolarz, powiedział: ? Pies musi się wybiegać.
Dolina Radości była ulubionym celem wycieczek. Dojechaliśmy dwójką do przystanku Pokojowa (ul. Abrahama) i poszliśmy przez las, między czerwono oznakowanymi drzewami, aż otworzyła się przed nami dolina ukazując leśniczówkę i zwierzyniec. Mój ojciec jako stolarz nie mógł spojrzeć na dorodne drzewo, czy to buk, czy sosnę, nie szacując jego użytkowej wartości w metrach sześciennych. Dlatego moja matka, uważająca przyrodę, a więc i drzewa, przede wszystkim za ozdobę świata, była w złym humorze, który przeszedł jej dopiero przy plackach ziemniaczanych i kawie z mlekiem.


Pan Kamin, dzierżawca leśniczówki i gospody, usiadł między Augustem Pokriefke a moją matką. Zawsze, ilekroć przychodzili goście, opowiadał historię powstania zwierzyńca. Toteż Tulla i ja usłyszeliśmy po raz dziesiąty, że niejaki pan Pikuritz z Sopotu podarował bizona. Zwierzyniec jednak zaczął się nie od bizona, lecz od parki saren, ufundowanej przez dyrektora fabryki wagonów. Potem przybyły dziki i daniele. Ten ofiarował małpę, tamten dwie. Nadleśniczy Nikolai postarał się o lisy i bobry. Konsul kanadyjski dostarczył obydwa szopy. A wilki? Kto podarował wilki? Wilki, które później uciekły, rozszarpały dziecko zbierające jagody i zastrzelone trafiły do gazet. Kto podarował wilki?


ze zbiorów Piotra Leżyńskiego

Zanim pan Kamin zdąży wyjawić, że to wrocławskie Zoo podarowało zwierzyńcowi w Dolinie Radości oba wilki, wychodzimy z Harrasem na dwór. Koło Jacka, bizona. Wokół zamarzniętego stawu. Kasztany i żołędzie dla dzików. Krótkie oszczekanie lisów. Wybieg dla wilków okratowany. Harras skamieniały. Wilki za żelaznymi prętami bez wytchnienia. Dłuższy krok niż u Harrasa. Za to podpiersie nie tak głęboko wykształcone, brak zaznaczonej bruzdy czołowej, oczy osadzone skośnie, mniejsze, bardziej osłonięte. Głowa w sumie bardziej masywna, tułów beczkowaty, niższy w kłębie niż u Harrasa, sierść twardowłosa, jasnoszara, czarno podpalana na żółtym podszerstku. Harras skamle ochryple. Wilki kłusują bez wytchnienia. Pewnego dnia dozorca zapomni zamknąć kratę... Śnieg z jodeł spada płatami. Wilki za prętami na moment nieruchomieją: sześcioro oczu, wargi drżą. Po trzykroć marszczą się grzbiety nosów. Oddech paruje z pysków. Szare wilki ? czarny owczarek. Czerń jako rezultat konsekwentnej hodowli. Przesycenie komórek pigmentowych od Perkuna przez Sentę i Pluta po Harrasa z młyna Luizy daje naszemu psu twardowłosa, niepodpalaną, wolną od nalotów i znakowań czerń. I już mój ojciec gwiżdże, a August Pokriefke klaszcze w dłonie. Rodzina Tulli i moi rodzice stoją w zimowych paltach przed leśniczówką. Wilki kłusujące bez wytchnienia zostają w tyle. Lecz dla nas i dla Harrasa niedzielny spacer jeszcze się nie kończy. Każdy czuje w ustach smak placków ziemniaczanych.

Tyle o tym miejscu pisze noblista z Wrzeszcza.
Po wojnie w budynku znalazło swoją siedziebę Nadleśnictwo Oliwa. Obecnie znajdują się tam mieszkania prywatne.

Tomasz Strug


Nadleśnictwo Oliwa - lata 50 XX wieku zdjęcie ze strony gdansk.lasy.gov.pl
 

 

 

 

 

 

 

 


Udostępnij facebook twitter Whatsapp Drukuj Wyślij emailem

Wspomnienia z oliwskiej części Forum Danzig Gdańsk.
Tytuł oryginalny: Das Tiergehege in Freudental. Aus ?Unser Danzig?, Nr.12 vom Dezember 1954

 

Poniżej kilka wyjatków z listów czytelników:

[?] Wspaniałe było to, że kiedy jechaliśmy z rodzicami, w niedzielę, na wiosnę, lato czy jesień, linią nr 2 z Wrzeszcza do ul. Abrahama i następnie przy zakładzie wodociągowym, w rodzinnych stronach mojej matki, przechodziliśmy przez las. Potem czas upływał nam na dyskusji przy kawie czy iść do Doliny Szwabego czy Doliny Radości. I wtedy obierałam już dokładną drogę do Doliny Radości, gdyż właśnie moja największą miłością były małpy i szopy.

Przed żubrem, którego pokazuje obrazek, miałam respekt. Za to kaczki na stawie mogłam, z ogrodu i domku leśniczego, obserwować godzinami. Dzieliłam się nawet z nimi i łabędziami kawałkiem ciasta. Dla jeleni i dzików zbierałam zawsze kasztany i żołędzie. Przy wybiegu dla wilków przechodziłam niezbyt chętnie, i właśnie niedawno opowiadałam mojemu mężowi o ucieczce wilków, która wywoływała zdenerwowanie nie tylko u naszych dzieci. (?) 
My staliśmy z zachwytem przy małpach i karmiliśmy je orzechami ziemnymi lub chlebem, który wzięliśmy ze sobą na długą drogę wraz ze sporą porcją ciasta.?

[?] ?Cieszyłam się, kiedy widziałam małe zdjęcie z Doliny Radości. Pokazywało ono stado byków i bizonów, które swego czasu Pan Pikuritz (Sopot) ofiarował Towarzystwu Dzikich Ogrodów. Kiedy myślę o tym, jak ten miły, mały, dziki ogród się narodził to  się uśmiecham. 
Czytałam pewnego wieczoru gazetę, w której było napisane, że w gdańskiej rzeźni i oborze parka zwierzyny płowej zostanie sprzedana w drodze licytacji. Wiem, że żyły wcześniej w Parku Kuźniczki we Wrzeszczu. Pokazałam to mojemu mężowi, który natychmiast powiedział: ?Muszę porozmawiać z osobami z Organizacji Ochrony Dzikich Zwierząt, nie może tak być, że te biedne zwierzęta, zostaną przez kogoś kupione i zabite tylko po to, by sprzedać ich mięso.?


ze zbiorów Piotra Leżyńskiego

I tak się stało, mój mąż rozmawiał także z Panem Kamin, dzierżawcą domku leśniczego Doliny Radości, że to on powinien zadbać o ogrodzenie terenu,  by zwierzyna płowna mogła swobodnie poruszać się jak na wolności. Pan Kamin szybko uświadomił sobie, że to tylko korzyść dla niego, gdyż było to atrakcją dla wielu turystów. Z casem powiększało się pogłowie dziczyzny.


ze zbiorów Piotra Leżyńskiego

Doszła do tego parka danieli, która się szybko zaaklimatyzowała. Wrocławskie Zoo ufundowało dwa wilki (które później uciekły, poniewać stróże zostawili otwartą bramę). Niektóre z dzikich zwierząt  również omal nie pouciekały. Pan Nadleśniczy Nikolai i generał Feldkeller oraz Oliwa, sprzyjały mojemu mężowi w pięknej, pouczającej pracy.

To wszystko działo się dawno temu, mój mąż, Otto Petruß, dyrektor Fabryki Wagonów Gdańsk, zmarł w 1935 r. w ojczyźnie. Czy Ekscelencja Feldkeller i nadleśniczy Nikolai są jeszcze przy życiu, nie wiem. Oni mogliby potwierdzić moje wypowiedzi. W każdym razie Towarzystwo Dzikich Ogrodów zostało założone, zatrudniało i opłacało strażników, których głównym zadaniem było karmienie zwierząt oraz pilnowanie wybiegu i ogrodzenia.

Gdy z mężem i synem jechaliśmy do Doliny Radości, brałam zawsze ze sobą przysmaki. Kiedy bizon nefryt (mój mąż zawsze chciał mieć żubra, ale tego nie było łatwo zdobyć) daleko w swojej zagrodzie bawił się i ja zawołałam ?Jacki, Jacki, Galopp?. Wydawał wtedy z siebie głęboki chrząkający dźwięk i galopował do mnie a potem brał buraki i ziemniaki. Swoim czarnym pyskiem i nie mniej czarnym językiem jadł z mojej dłoni.


Zima 1927/28. Ze zbiorów  Piotra Leżyńskiego

[?] Szczególnie miło wspominam wspaniałe wypady szkolne i wycieczki do niezwykle popularnego domku leśniczego Doliny Radości. Nie było wtedy prawie żadnej klasy, która by nie miała wycieczki do Doliny Radości.

W latach 1928-1934 uczęszczałem do szkoły chłopięcej i w każdej klasie, raz w roku, mieliśmy wycieczkę do domku leśniczego Doliny Radości. Jedna z nich zapadła mi w pamięci szczególnie głęboko. Było to, jak sądzę, w zimę 1933/34. Syn właściciela znanej w Gdańsku firmy spedycyjnej Laubrinus na ul. Rzeźnickiej uczęszczał również do naszej szkoły. Od niego wynajęliśmy na naszą szkolną wycieczkę dwa piękne konie, które były pielęgnowane przez woźnicę. Około 15 sanek powiązanych ze sobą jedna za drugą jechało z wielkim ?halo? przez Oliwę aż do Doliny Radości. Po drodze niektórzy urządzali sobie bitwę na śnieżki.


Talerz z gospody w leśniczówce

W gospodzie dostaliśmy na wzmocnienie i rozgrzanie placki ziemniaczane, ciepłe mleko lub poncz. Jeszcze żyje kilku ówczesnych klasowych druhów, którzy przeżyli tą wspaniałą wyprawę.?

Tłumaczenie: Stella Wawrzyniak

O zoo, lesniczówce i gospodzie pisze również Gunther Grass w „Psich Latach”.
Fragment:

Tulla i ja, kiedy między Bożym Narodzeniem a Nowym Rokiem nasze rodziny wybrały się na spacer do Lasu Oliwskiego, rozglądaliśmy się za Eddim Amselem, ale on bawił gdzieś indziej, nie było go w Dolinie Radości. Piliśmy tam kawę z mlekiem i jedliśmy placki ziemniaczane pod jelenimi rogami. W zwierzyńcu niewiele się działo, gdyż przy mroźnej pogodzie małpy trzymano w ciepłej piwnicy leśniczówki. Nie powinniśmy byli zabierać Harrasa. Ale mój ojciec, stolarz, powiedział: ? Pies musi się wybiegać.
Dolina Radości była ulubionym celem wycieczek. Dojechaliśmy dwójką do przystanku Pokojowa (ul. Abrahama) i poszliśmy przez las, między czerwono oznakowanymi drzewami, aż otworzyła się przed nami dolina ukazując leśniczówkę i zwierzyniec. Mój ojciec jako stolarz nie mógł spojrzeć na dorodne drzewo, czy to buk, czy sosnę, nie szacując jego użytkowej wartości w metrach sześciennych. Dlatego moja matka, uważająca przyrodę, a więc i drzewa, przede wszystkim za ozdobę świata, była w złym humorze, który przeszedł jej dopiero przy plackach ziemniaczanych i kawie z mlekiem.


Pan Kamin, dzierżawca leśniczówki i gospody, usiadł między Augustem Pokriefke a moją matką. Zawsze, ilekroć przychodzili goście, opowiadał historię powstania zwierzyńca. Toteż Tulla i ja usłyszeliśmy po raz dziesiąty, że niejaki pan Pikuritz z Sopotu podarował bizona. Zwierzyniec jednak zaczął się nie od bizona, lecz od parki saren, ufundowanej przez dyrektora fabryki wagonów. Potem przybyły dziki i daniele. Ten ofiarował małpę, tamten dwie. Nadleśniczy Nikolai postarał się o lisy i bobry. Konsul kanadyjski dostarczył obydwa szopy. A wilki? Kto podarował wilki? Wilki, które później uciekły, rozszarpały dziecko zbierające jagody i zastrzelone trafiły do gazet. Kto podarował wilki?


ze zbiorów Piotra Leżyńskiego

Zanim pan Kamin zdąży wyjawić, że to wrocławskie Zoo podarowało zwierzyńcowi w Dolinie Radości oba wilki, wychodzimy z Harrasem na dwór. Koło Jacka, bizona. Wokół zamarzniętego stawu. Kasztany i żołędzie dla dzików. Krótkie oszczekanie lisów. Wybieg dla wilków okratowany. Harras skamieniały. Wilki za żelaznymi prętami bez wytchnienia. Dłuższy krok niż u Harrasa. Za to podpiersie nie tak głęboko wykształcone, brak zaznaczonej bruzdy czołowej, oczy osadzone skośnie, mniejsze, bardziej osłonięte. Głowa w sumie bardziej masywna, tułów beczkowaty, niższy w kłębie niż u Harrasa, sierść twardowłosa, jasnoszara, czarno podpalana na żółtym podszerstku. Harras skamle ochryple. Wilki kłusują bez wytchnienia. Pewnego dnia dozorca zapomni zamknąć kratę… Śnieg z jodeł spada płatami. Wilki za prętami na moment nieruchomieją: sześcioro oczu, wargi drżą. Po trzykroć marszczą się grzbiety nosów. Oddech paruje z pysków. Szare wilki ? czarny owczarek. Czerń jako rezultat konsekwentnej hodowli. Przesycenie komórek pigmentowych od Perkuna przez Sentę i Pluta po Harrasa z młyna Luizy daje naszemu psu twardowłosa, niepodpalaną, wolną od nalotów i znakowań czerń. I już mój ojciec gwiżdże, a August Pokriefke klaszcze w dłonie. Rodzina Tulli i moi rodzice stoją w zimowych paltach przed leśniczówką. Wilki kłusujące bez wytchnienia zostają w tyle. Lecz dla nas i dla Harrasa niedzielny spacer jeszcze się nie kończy. Każdy czuje w ustach smak placków ziemniaczanych.

Tyle o tym miejscu pisze noblista z Wrzeszcza.
Po wojnie w budynku znalazło swoją siedziebę Nadleśnictwo Oliwa. Obecnie znajdują się tam mieszkania prywatne.

Tomasz Strug


Nadleśnictwo Oliwa – lata 50 XX wieku zdjęcie ze strony gdansk.lasy.gov.pl