Związek Czterolistnej Koniczyny
Przed nami fascynująca, oliwska historia z XIX wieku. O przyjaźni, tradycji i przemijaniu. Historia opisana przez urodzonego w Gdańsku pisarza Johannesa Trojana odkrywa przed nami również kolejną oliwską tajemnicę.
Jest nią pochodzenie nazwy wzgórza opisywanego na przedwojennych mapach jako Vierkleverberg, czyli Wzgórze Czterolistnej Koniczyny. Nazwa ta została, prawdopodobnie po wojnie, błędnie przetłumaczona na Wzgórze Konik i tak jest do dziś oznaczona na mapach. Może warto wrócić do dawnej, pełnej romantyzmu, historycznej nazwy?
Tomasz Strug
Vierkleewerberg an der Pulvermühle Oliva – Góra Czterolistnej Koniczny przy Oliwskim Prochowym Młynie
Tłumaczenie: Stella Wawrzyniak
tekst oryginalny na stronie forum.danzig.de
Vierkleverberg na mapie z 1919 roku
Mapa ze zbiorów Tomasza Plucińskiego – Archiwalne Mapy Pomorza Gdańskiego
Młodzieńcze lata mojego ojca przypadały na czas, kiedy to poezja przyjaźni jeszcze nie do końca przekwitła. Struny, w które uderzano za czasów świetności Świątyni Przyjaźni i ozdobionych wieńcami urn, wciąż jeszcze rozbrzmiewały. W zasięgu tej sztuki poetyckiej, którą cechuje fascynacja tym co idealne, połączona z delikatną melancholią, żył również mój ojciec, w okresie gdy stawał się mężczyzną. Był przy tym człowiekiem o pogodnym usposobieniu, wrażliwym na wszystko to co w życiu dawało radość. Nie wolno nam nigdy zapominać, iż poeci dawnych czasów, którzy tak łatwo rozpływali się w smutku, w życiu codziennym byli najweselszymi kompanami.
Z wąskiego grona przyjaciół, w którym żył mój ojciec, wytworzyła się jeszcze węższa grupa, zwana „liściem koniczyny”, ze względu na fakt, iż przynależało do niej trzech mężczyzn. Związek ten został założony w uroczysty sposób. Trzech przyjaciół przyrzekło sobie nawzajem mianowicie, pozostać wiernymi sobie aż do śmierci i poza nią, i spotykać się po tamtej stronie świata tak samo jak tu na Ziemi. Po tym jak ten liść koniczyny po kilku latach stracił jeden listek, dołączyły do niego w zamian dwa nowe, a całość ochrzczono mianem „Vierkleewer” (Tym słowem określa się w moich stronach rodzinnych, w dolnoniemieckim dialekcie czterolistną koniczynę).
Na szczycie Wzgórza Czterolistnej Koniczyny
Święto założenia grupy „Vierkleewer” odbyło się 30 września 1823. Do tej Czterolistnej Koniczyny przynależeli oprócz mojego ojca i jego dawnego towarzysza zawodowego Gehrta,( który studiował teologię i został kaznodzieją) dwaj kupcy, Blech i Kaufmann. Za Blecha, który wyjechał za granicę i więcej już nie wrócił, mianowano potem zastępcę – kupca o nazwisku Bulcke. Członkowie „Vierkleewer” ustalili między sobą, iż będą się spotykali corocznie 30 września, jeśli tylko będzie to możliwe. Obecni na takim spotkaniu mieliby myśleć o tych nieobecnych. Niedrukowane i niepisane statusy związku w pełni zgadzały się z tymi ze starego „Liścia koniczyny”, poprzedzającego „Vierkleewer”. Wszystko było ugruntowane na jednej wartości: na nieomylnej na całym świecie wierności. Na miejsce corocznych spotkań wybrano zalesioną górę przy Pulvermühl [Prochowym Młynie] w okolicy Oliwy.
Wzgórze Czterolistnej Koniczyny w marcowe popołudnie
Spośród wszystkich urokliwych siedzib, które mądrymi oczami wybrali Cystersi, Oliwa jest jednym z najwspanialszych, a mianowicie klasztor przy Ölberg – Górze Oliwnej. Urok tego położenia wynika ze sposobu, w jaki klasztor opiera się o porośnięte lasami wzgórze, z którego widać blisko znajdujące się morze. Pomiędzy wzgórzami ciągną się jednak urocze doliny. W latach młodzieńczych mojego ojca rezydował tam jeszcze ostatni opat, książę Joseph von Hohenzollern – Hechingen. Jego siedzibą był zamek, który w połowie poprzedniego stulecia został wybudowany obok klasztoru i otoczony wspaniałymi ogrodami przez jednego ze swoich poprzedników. Gdy byłem jeszcze dzieckiem, nie było już żadnego przeora Oliwy. Zamek stanowił własność króla, a ogród, którym opiekowała się sumienna ręka, nazwano Ogrodem Królewskim. Miałem tam uczyć się ogrodnictwa – takie było życzenie mojego ojca, którego niestety nie spełniłem.
We wspomnieniach z mojego dzieciństwa Oliwa odgrywa bardzo dużą rolę. Mniej jednak przyciągało mnie piękno krajobrazów tego miejsca, aniżeli osobliwości zamkowego ogrodu. Sztuczny wodospad, groty dźwiękowe oraz arcydzieło staromodnej sztuki ogrodnictwa, polegającej na złudzeniu optycznym. Pomiędzy wysoko przycinanymi końcówkami gałęzi lip prowadziła szeroka droga, jak się zdaje, bezpośrednio do morza, którego plaża oddalona jest jednak stąd o około pół godziny. Efekt ten ma działanie wyjątkowo zaskakujące. Poza tym piękno krajobrazu tego miejsca, (które odwiedzałem niezliczoną ilość razy) zapadło mi w pamięć później i zadziałało dopiero wtedy, gdy nie tak dawno ponownie ujrzałem ten kawałek moich stron rodzinnych. Nie oglądałem ich przez przeszło dwadzieścia lat, a których to widok porwał mnie z niepohamowaną mocą. Było to jednak w tej porze roku, w której słodycz młodej, soczystej zieleni tego krajobrazu nadaje mu takiego uroku, z którym nie równa się nic z tak bardzo podziwianego południa.
Widok ze wzgórza
Bezpośrednio za kościołem klasztornym wznosi się zalesione wzgórze, nazwane po księciu Karolu von Hohenzollern, poprzedniku przeora Josepha, Karlsberg = Górą Karola. Z jego górnych partii rozpościera się widok na znajdujący się poniżej (otoczony zielenią) klasztor, na domy i domki miasteczka targowego Oliwa wraz z ich ogrodami, oraz poprzez las i łąki na niebieskie morze, przedzielone Półwyspem Helskim. Patrząc jednak na zachód, podziwiać można zachwycającą dolinę. Poprzez połyskujące łąki przechodzi potok, wprawiający w ruch koła młynów i młoty kuźni. Stukanie żelaznych młotów rozbrzmiewa aż do górnych partii zalesionego wzgórza oddzielającego dolinę. Stamtąd pochodziło stare żelazo, którego tak dużo przewożono koło naszego domu, na przedmieściach Langfuhr (Wrzeszcza), skąd przybywały obładowane żelaznymi sztangami wozy, które uderzając w siebie podczas jazdy okropnie hałasowały. Ten dźwięk aż do dziś rozbrzmiewa mi w uszach. Mimo żelaznych młotów dolina malowała się nieopisanie pokojowo. Spośród wzgórz okalających dolinę, jednym z nich było miejsce, położone nieopodal osady Prochowy Młyn, na którym każdej jesieni odbywały się spotkania związku Czterolistnej Koniczyny. Posiadam rysunek z roku 1836, ręki jednego z czterech braci związku, przedstawiający ich stojących na górze, wokół nierównego stołu z nieobrobionego drewna. Śpiewali i wznosili razem toast. Ubrani w płaszcze z wysokim kołnierzem, wieloma guzikami i sznurkami, dwaj z nich w osobliwych czapkach z daszkiem, dwaj następni w równie dziwnych wysokich kapeluszach. Pośrodku stołu stała latarnia, a wokół niej butelki o szerokich podstawach -zdaje się, że były to butelki po szampanie. Była też torebka z tytoniem i kilka leżących pomiędzy otwartych książek. Przyjaciele śpiewali. Były to zawsze jedne i te same pieśni, które śpiewali podczas tych spotkań, lecz tylko jedna z nich jest mi znana. Jest to jedna z tych pieśni, które mimo swojego staromodnego tonu zachowane są wciąż w naszych śpiewnikach, a nawet w książkach wykorzystywanych na komersach studenckich. Jest to pieśń napisana przez Zschockego, śpiewana w „stylu ludowym”, zaczynająca się słowami:
„W kręgach wesołych i mądrych biboszy
każde wino jest trunkiem Bożym.”
Będąc studentem, nigdy nie śpiewałem tej pieśni, nie myśląc jednocześnie o stronach rodzinnych i o bratersko związanych ze sobą członkach Vierkleewer. Oprócz pieśni przez siebie wybranych, przyjaciele śpiewali również na swojej górze zwykle jedną pieśń, pisaną dla jednego z ich grupy z okazji danej rocznicy. Posiadam całkiem sporo takich pieśni.
W latach pięćdziesiątych Vierkleewer spotkało coś, co wywołało duże przygnębienie: ich las, pod którego dachem utkanym z gałęzi gromadzili się do tej pory, został całkowicie wycięty. W bezlitosny sposób, który spustoszył w naszej już i tak dość ubogiej w lasy prowincji, tak wiele już ziemi, błyszczącej niegdyś swoim blaskiem, los nie oszczędził również i tej świętości przyjaźni. Czterej mężczyźni czuli się niczym bezdomni, wchodząc na łysą górę, będąc zmuszonym obchodzić swoje święto między pniakami drzew. Do tego byli już przecież starzy i bardziej niż dotychczas potrzebowali schronienia, które dawał im kiedyś las. Przypominam sobie rozbrzmiewające skargi i biadolenie odnośnie wykarczowania lasu. Mnie samemu wydało się to być niegodziwym czynem. Z jednej strony dlatego, ponieważ zabrano grupie Czterolistnej Koniczyny ich świątynię i zniszczono tym samym ich świętość. W moich oczach święto to było otoczone tajemniczym czarem. Z naszego dworku w Langfuhr (we Wrzeszczu) wyjeżdżano zawsze do Oliwy. Pakowano kosz z pieczonymi kuropatwami i różnymi butelkami szlachetnego wina, z pięknymi kieliszkami i wieloma innymi rzeczami. Przygotowania te śledziłem z dużymi obawami o pogodę, gdyż tej nie można było nigdy do końca przewidzieć.
Młyn Prochowy u podnóża góry
Przyjaciele obchodzili swoje święto ponad pięćdziesiąt razy na górze przy Prochowym Młynie. Ostatnim razem jednak w zmniejszonej grupie. Czasami brakowało jednego z nich, potem mobilizowano za niego zastępcę, aż w końcu zabrakło i zastępców. Rocznicę pięćdziesięciolecia świętowało 30 września 1873 roku już tylko dwóch z nich, Karl Gehrt i Eduard Kaufmann. Mój ojciec leżał już wtedy od jedenastu lat pod ziemią. Od tamtej chwili nie mam o grupie żadnych wiadomości. Być może, że ci dwaj ostatni przyjaciele jeszcze parę razy świętowali na górze swoją rocznicę. Osobliwie musieli się czuć, gdy stali tam na wykarczowanej górze, śpiewali swoje pieśni i wspominali stare czasy i zmarłych kompanów. Czy jeden z nich był jeszcze raz sam na górze? Tego nie wiem. Jeden z nich zmarł w 1878 roku, a drugi w dwa lata później. Tak oto zakończyła swoje istnienie braterska grupa „Vierkleewer”. Na górze wszystko ucichło.
Wspomnienie tej grupy zachowało się jednak w okolicy. Ludzie zauważyli co roku powtarzające się święto, oraz że było ich czterech – którzy się tam spotykali i śpiewali swe pieśni. Górę nazwano potem „Vierkleewerberg” – „Górą Czterolistnej Koniczyny”. Nazwa ta przetrwałą do dziś. Można ją znaleźć również w opisach krajobrazów i na specjalnych kartach.
Johannes Trojan (1837-1915)
Tłumaczenie: Stella Wawrzyniak
Wzgórze Konik na mapie „Lasy Oliwskie”
Wydawnictwo Via Mercatorum Gdańsk 1996