Reklama

Opowieści lasku oliwskiego – Zezowate szczęście

Pamiętam dość dokładnie mały sklepik rzeźniczy w Oliwie u zbiegu ulic Polanki i Armii Polskiej a obecnie Stary Rynek Oliwski. Na zdjęciu poniżej to pierwszy dom po lewej stronie.

Opowieści lasku oliwskiego – Zezowate szczęście
Udostępnij facebook twitter Whatsapp Drukuj Wyślij emailem

Często wracając ze „czerwonej szkoły” wchodziłem tam aby sobie pooglądać rewię wiszących kiełbas, szynek czy baleronȯw. Jeszcze dzisiaj pamiętam jak na początku lat 60-tych XX wieku cena baleronu wynosiła 110 zł. Na tamte czasy była to dość pokaźna suma, biorąc pod uwagę ówczesne średnie zarobki w PRL.

W sklepie zawsze była kolejka, wyroby były dobre. Aż tak dobre, że przed sklepem siedziało zawsze parę piesków i łapczywie zaglądało do środka. A tam wśrȯd trzech sprzedawczyń uwijał się rzeźnik – kierownik. Miał zawsze rękawy białego fartucha podwinięte do łokci. Zwraca na siebie uwagę, ponieważ zezował. Co rusz znikał za drzwiami na zapleczu i coś tam załatwiał.

22 lutego 1961 roku omal nie straciłbym mojego taty. Gdy wychodził o godzinie 5-tej rano z domu do pracy, zauważył na ścieżce prowadzącej w doł do ulicy jakieś ogniki. Myślał, że ktoś się zaczaił na niego i ma złe zamiary. Obszedł to miejsce od innej strony i bardzo powoli zaczął to coś w ciemności wypatrywać.

W pewnej chwili zobaczył ogniki prawie pod nogami. Patrzy i nie wierzy własnym oczom, na ziemi leżą druty elektryczne sieci 380 V. Tej nocy był bardzo silny wiatr i powalił nadgniły drewniany słup tegoż zasilenia. Bardzo ostrożnie wycofał się, wrócił prędko do domu i powiadomił wszystkich o grożącym niebezpieczeństwie.

Zaraz w pracy powiadomił Zakład Energetyczny w Gdańsku, który następnie uszkodzoną sieć energetyczną zabezpieczył. Ponadto zakład ten wykonał prowizorkę elektryczną, gdyż w domu naszym brakowało miejskiej sieci wodociągowej a jedyny hydrofor w domu dostarczał wody z własnej studni.

Po południu tato kupił na tak zwanego „prędkiego” u tego właśnie zezowatego rzeźnika surowy, chudy boczek, aby nam usmażyć jajecznicę na kolację. Jako że Zakład Energetyczny zapewnił prowizoryczną dostawę prądu od16 do 18 i trzeba było jeszcze napełnić do wanny oraz naczyń zapasy wody pitnej z hydroforu, to boczek pod jajecznicę nie był należycie zesmażony. No ale jajecznica jak pamiętam była bardzo smaczna.

Na drugi dzień cała rodzina miała napuchnięte oczy, tak jak po ostatniej walce w Hamburgu miał znany polski bokser Dariusz Michalczewski. Mama nasmarowała nam oczy i powieki maścią, myślac, że mamy wszyscy zapalenie spojówek. Na drugi dzień oczy były dalej napuchnięte, więc udaliśmy się do przychodni w Oliwie do pediatry dr Falkowskiej. Ona też nie od razu postawiła trafną diagnozę, dopiero dwa dni poźniej, gdy oczy mieliśmy dalej napuchnięte inny lekarz rozpoznał groźną chorobę – zatrucie mięsem. Natychmiast zabrano nas na dwa miesiące do szpitala zakaźnego w Gdańsku. Była to ciężka choroba, wszyscy walczyliśmy ze śmiercią. To, że żyjemy zawdzięczamy wyłącznie obsmażeniu boczku przez tatę. Zaraz wszczęto dochodzenie prokuratorskie.

No cȯż nasz zezowaty rzeźniczek wymigał się od kary, gdyż tato w czasie zakupu nie wypatrzył sobie żadnego świadka zakupu. Ȯwcześnie nie bylo paragonȯw i kas fiskalnych. Zezowaty rzeźniczek ochłonął z prokuratorskich zarzutȯw i po paru miesiącach zaczął swój proceder sprzedaży – wprowadzanie na sklep mięsa i wyrobȯw z nielegalnego uboju. Został złapany na gorącym uczynku prawie po roku od naszego nieszczęścia … pardon, szczęścia, że w ogóle żyjemy!

Bogdan Gołuński

Hamburg