Reklama

Wiadomości z Paszczyny – Ersatz czyli Babcia z Thermomix

Niezmierni miło nam poinformować, że na naszych łamach swoje felietony publikować będzie Dariusz Podbereski – słynny „Łoś”. Czas na pierwszy z nich!

Dariusz Podbereski "Łoś". archiwum prywatne autora
Udostępnij facebook twitter Whatsapp Drukuj Wyślij emailem

Czerwone straszydło. Tak pani z pekaesowej toalety w Rzeszowie mówiła na pojawiające się dopiero w Polsce piętrusy Polskiego Busa. Patrząc na panią widziałem w jej oczach tęsknotę za ułożonym światem Sanów, Jelczy zwanych ogórkami i Autosanów.

Dzisiaj rano krążyłem między straganami na gdańskim zieleniaku. Mamy swoich ulubionych sprzedawców. Jest Kitka zwany Himalają, Myszkowski (prawie bliźniak lidera SDM), jest i brat. Prawdziwy tegoż zwany Bratem. Stoję więc posłusznie po jajka i owoce. Mamy swój kod i na pytanie czy ma jajka odpowiada powściągliwie patrząc prosto w oczy: jak zawsze. Z przodu dwie czterdziestki opowiadają o cieście. Takim z przepisu babuni. Z owocami. Nie wiem jakimi, bo za czasów babuni takie jak na straganie dzisiaj leżą tylko w święta były. I to nie wszystkie święta.

Panie nadają wychwalając thermomixa. Niedawno dowiedziałem się, że taki pierdolnik istnieje. Zaprenumerujesz za niezłą kasę gazetkę z przepisami, nawrzucasz wszystkiego, szeptem poprosisz i z głowy. Wychodzi gotowiec. Straszydło kosztuje około siedmiu tysięcy (słownie, żeby zer nie dodawać) i stanowi gorący przedmiot pożądania wielu pań w wieku przeróżnym.

Wracam do domu i na regał zaglądam. Nasza gazetka to zapisany zeszyt z przepisami podanymi przez mamy i babcie. Tymi sprawdzonymi.

Świat dostał takiego kopa, że w telewizyjnym teleturnieju młody człowiek na hasło makutra spłonął ze wstydu i odpadł z konkurencji.

Kto ucierał masło z cukrem wie, jak to bywało. Ale później można było w nagrodę oblizać wałek z utartym ciastem. Sobotnie pieczenie integrowało, a zapach ciasta z piekarnika wydobywający się atakował ślinianki. Każdy z przedmiotów miał swoją osobowość i historię. Patrzę na zdjęcie thermo w internecie. Bezpłciowy, bezosobowy i uzależniający wymysł bajerantów.

Podobnie jak płaski talerz sprzątający mieszkanie. Polakierowany parkiet jechało się odkurzaczem Zelemer 2 o wyglądzie torpedy. Później lekkie ścieranie, a na koniec pasta Agata w płynie. Jak za gęsta to na ciepły kaloryfer kładło się flaszkę. No i na koniec nagroda. Na szmaty i jazda celem froterowania. Znaczy zrobienia na błysk. Zapach pasty mieszał się z zapachem ciasta.

Udajemy powrót do dzieciństwa wrzucając obcemu ideologicznie rozkaz zrobienia ciasta babuni. Inną on babunię miał, pewnie chińską. Nigdy nie wrócimy do smaku czy zapachu dzieciństwa. Odcinamy się wyrzucając zeszyt. Idziemy na skróty.

Nic nie zastąpi babcinego ciasta z owocami jedzonego w ogródku na stoliku przykrytym ceratą. Upieczonego na zwykłej blaszce do ciast w zwykłym piekarniku. Żadna wyspa kuchenna z marmurami z widokiem na thermomixa, najnowszy wyciąg kuchenny i meble pod wymiar.

Sobotnie sprzątanie swego rodzaju integracją bywało. Każdy swój odcinek do zrobienia miał. Bywało wymiennie, ale w tym czasie rodzina gadała ze sobą. Teraz reklama straszydła do odkurzania wyraźnie wskazuje kierunek. Oglądamy telewizję (a który program?), młody gra w komputerze, a robot zapiernicza po mieszkaniu. Teoretycznie zyskujemy czas dla siebie, a w praktyce oddalamy się jeszcze bardziej.

Spółdzielczy Dom Handlowy w Krośniewicach – maj 1977. Wystawa sprzętu AGD. Widoczna sokowirówka VA-370 produkcji Predom Mesko, szybkowar „Tramp”, mikser oraz odkurzacz Zelmer 03. Autor: Rutowska Grażyna. Ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego

Nadszedł czas zamienników. Drogich, ale mających nam dać odrobinę luksusu. Nie wszystko da się zastąpić. Nie mówię z pozycji tradycjonalisty żądającego zamiatania miotłą brzozową. Chociaż i ona ma swoje plusy i znacznie lepiej oraz ekologiczniej sprzątnie się alejkę parkową od spalinowej dmuchawy.

Nie rzucajcie się na nowinki. Może czasem warto zostać przy tradycyjnych metodach pracy. Może warto poświęcić coś, aby było w domu fajniej. Nie dajmy się zwariować.

Chodziliśmy z kijem po lesie, teraz nazywa się to nordic walking. Za ciężką kasę kupujemy kijki i stroje. Kiedyś były wczasy pod gruszą. Później ktoś nam sprzedał agroturyzm. Nie dajmy się zwariować.

Dzisiaj opisane produkty (gotowanie i sprzątanie) to ponad dziesięć tysięcy. Za taką kasę można fajne rodzinne wakacje spędzić. Babunia patrząc na was z nieba będzie na pewno szczęśliwa.

No i nie dajmy się zwariować!!!

Korespondent Łoś

Poznajmy się!

Dariusz Podbereski ze starszym bratem przy ul. Kubusia Puchatka w Oliwie. archiwum prywatne autora

Dariusz Podbereski – „Łoś” o sobie:

Pół Oliwianin. Z racji stryja z Kubusia Puchatka i nadzwyczaj częstych wizyt u niego oraz pracy codziennej. Z siedzibą przy ulicy Polanki w Oliwie, a miejscem pracy w pobliskim lesie.

Znajomość Oliwy datuję od początku lat 60. Tę świadomą. Zdobywałem z ojcem okoliczne górki, w Zajęczej Dolinie uczyłem się jazdy na nartach.

Popełniłem z Marcinem Wilgą „Wędrówki Przyrodnicze”, w których opisaliśmy propozycje wycieczek po okolicy.

Mieszkaniec Głównego Miasta od urodzenia nieustannie marzący o spędzeniu emerytury w Oliwie. Posiadacz miejsca na cmentarzu oliwskim.

Ostatnia edycja: 25 marca, 2023 o 17:52